Syn wierny niewiernego historji zamętu,
Syn wierny społeczeństwa, co nie było warto
Wierności — ta już bowiem stawała się zdradą —
Syn wierny Anglji. Dzieje gdy ostatnią kartę
Księgi czasów przed takim charakterem kładą
I mówią mu: «Zapisuj swoją epopeję»,
Rzuca się im w zamianę karta wizytowa
Z napisem: «Tom następny zawiera nadzieję»,
I jeśli jest do kogo, mówi się: «Bądź zdrowa!»
Tak zeszedł on; a będąc do ojców podobny,
Rzekł w duchu: «Zbójców wolę nad faryzeusze,
I wyklnę ich nad onych, i stworzę osobny
Zakon, i wyszlachetnię, i martwość poruszę —
Bo dość mi płazem dotknąć dzikiego zbrodniarza,
By z nim jako z rycerzem usiąść u ogniska,
Jestżem albowiem lorda syn — czy arendarza,
Co dzieje wziął na wyszynk i patrzy, jak zyska?»
A mówiąc to, i pieśnią tak idąc, i czynem,
Bardzo niecierpiał Anglji. — Był wiernym jej synem.
Kiedy tak pięknie mylił się szlachetny człowiek,
Któremu wraz szaleńca przyznano epitet[1],
Baczni o dzień, a mężni troskali się o wiek.
Uczeni zaś, jak zwykle, złożyli komitet.
Ten miał na celu, osłów ujuczywszy sporo,
Scjentyficzną[2] uczynić po wyspach wycieczkę,
idąc za czasu duchem i z przyjazną porą
I z poświęceniem, także z zapałem troszeczkę.
Siedmiu ich było: każdy nazwisko miał nowe
I osła swego; kilku albańskich hajduków[3]
Za nimi szło i namiot i łóżka polowe
I nieodstępne chłopcy od osłów i juków,
Których się razem z zwierzem najmuje w gospodach,
Nie dba w drodze i mało wspomina w rapsodach.
A celny mąż nazwisko miał: Amphipapyron.
Miał on systemat — wszystkim to było nietajne —
I miał przysłowie swoje, bardzo mu zwyczajne,
Które tak brzmiało: «Mało poprawny, jak Byron».
I wydał ksiąg, oprawnych dobrze, liczbę dużą,
Bajkę napisał jedną przeciw systemowi
Lumbagjusa, gdzie żaby, skrzeczące przed burzą,
Znaczą przeciwne zdania, które bocian łowi,
Ten zaś bocian, nie «mało poprawny, jak Byron»,
Nie jest bocian, lecz autor, sam Amphipapyron.
Ktoby jednakże myślał, że mędrzec takowy,
Jadący przeszłość ludu wykopywać z grobu,
Helladę marzy i jej biedny byt a nowy
Próbuje, i tradycji pyta jak sposobu,
Sposobu jak tradycji, i puls haczy żywy
I popiół i cmentarne w ruinach pokrzywy,
I smutny jest, szukając, czy to smutek wieczny,
I wciąż bada się, ile łzę ma już dziejową,
A ile jest to zachwyt tylko niestateczny,
A ile wiedza, samą otrzymana głową;
I ktoby, pracy takiej, ze Sfinksem łamania,
Widzem będąc, pozdrowił Amphipapyrona,
Nie widziałby, że własnej godności się kłania,
Albo jest kwiatem, który trącił o strzemiona
Jadącego na ośle! Mędrzec ów ma plany,
Plany wyższe: on myśli, sprawozdaniem jakiem
Zagaić ów komitet, zpowrotem zebrany
I jako przeciwnika okaże być żakiem,
Jak cały system jego powali, i które
Płody jego zniesławi, jak szczenięta bure.
Tymczasem laur czerwony tak zamyślonemu
I orzech, i podobne coś winu dzikiemu,
Cieniami swemi chłody wiały w dzień upału;
Osły szły, chłopcy jukom wtórzyli pomału.
Był też i historjograf w onej ekspedycji[4],
Człek pracowity bardzo, pilny tak dalece,
Że tylko myślał naprzód o dziejów edycji[5],