Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/177

Ta strona została przepisana.

Czuwa i czyni z mnogości kryształów
Zwierciadło dziennych swoich ideałów.

Tej części niskie przedmieścia są cieniem,
Gdzie coraz rzadziej miasto oświecone,
Mniej silnie kamień złączony z kamieniem,
Aż wreszcie głazy tylko rozrzucone
I ciemność głuchych za miastem cmentarzy —
Pustka — a jeśli przejść się kto pożąda,
To składa ręce na oczach i twarzy,
Jakgdyby mówił: «Tu się w siebie wgląda».

I widział gmachy królów i trofea,
Które powoli mienią je w muzea,
Więzienia mściwe jakiejś inkwizycji
Poprzemieniane na biura policji,
Na rękodzielnie albo na fabryki,
Ważne — na polu nawet polityki...

I widział place, a wkoło arkady
Ludne, i różne dokoła siedzenia,
I źródło w sztuczne zmienione kaskady,
Tak, że napoju nie płacisz i cienia,
Jakobyś w bożym spoczywał salonie,
Patrząc na twarze mężów wielkich, którzy
Pogodnie stoją po przebytej burzy.

Więc — myślił sztukmistrz o architekturze.

(Tu się rękopis urywa).


141. SŁÓWKO.

Litwo! Dlaczegóż ty, a nie Warszawa,
Pieśń mą, podartą, jak chorągiew starą,
Składasz? Czyż wszystka wieszczów tobie sława,
Nawet i taka, co sławy jest marą,
Dana jest zgóry?
Klucze lir tobież zostawił ten, który
Odszedł, a ty mnie wołasz po imieniu
Z kąta... i cieniu...
Smutno!... Widziałem: ledwo nie poganin,
Z raną pod sercem leżący przy drodze,
Konał, a przyszedł doń samarytanin
Rycerz i brata poznał po ostrodze,
Zwisłej w strzemieniu...
Powieść przez wieki stara, przez dnie nowa.
Więc cóż ci powiem, nieznajoma pani?

Powiem, że obcy — swoi, swoi — nieznani...
— Witaj — bądź zdrowa!


142. TEOFILOWI[1].
1.

Strzeż się zamiarów, przepisanych szczelnie,
Nawet do nieba gdybyś kreślił drogę,
A wszakże nie żyj i chwili bezcelnie:
Kończ... lecz, jak van-Eyck, podpisuj: «Jak mogę»,
Pomnąc na wrąbek płaszcza Matki Boskiéj,
Gdzie jest «pingebat», nie: «pinxit mistrz włoski...»[2]
Dziś właśnie przeto nic nie jest dostałe
W życiu i w sztuce i w dziejów osnowie,
Że, co się robi, w myśli pierw jest całe,
Czyli ułomne, bo dopiero w głowie.
I nikt nie waży się, czy on dokona
(Przykładem męża, co ma stawić wieżę),
Lecz, zali wieża może być stawiona,
Roztropnym będąc bardzo i nieszczerze.
Stąd w dziele swojem żaden nie jest cały,
Im więcej dzieło skończeńsze i calsze,
A postęp stał się igrzyskiem kabały,
Gdzie życia w życiu niema, bo wciąż dalsze...
Gdzie nawet dalsze tej samej jest treści,
Tylko, że w większej loterji się mieści...

2.

Strzeż się brać na się zbiorową ułomność
I tę wyrzucać sobie w monologu.
Strzeż się rozpaczy: ta jest nieprzytomność
Albo niepamięć o najbliższym... Bogu!
Pomnij, żeś właśnie tej epoki dożył,
W której tak rzadko mówi kto na świecie
Z serca: «Dziękujęć, Panie, żeś mię stworzył...»
I nie posiada się z radości... dziecię.

3.

Strzeż się tych modlitw, co są jak zaklęcia
Przeto, iż słudzy nie wniebowstąpienia
Oczekiwają, ale wniebowzięcia!
A wszakże strzeż się lampy opuszczenia.
Drugim jej blasku udzielając, skoro
Wigilje własne niby się przebiorą.
Olej ten bowiem w całokształcie pływa
Po wód powierzchni tego oceanu,
Acz rozezłaca się w mnogie ogniwa
Do pierwotnego wciąż dążące stanu —
I raz przez drugich czuwasz tem stateczniéj,
Drugi raz przez cię inni są bezpieczni.

  1. = T. Lenartowiczowi.
  2. = «malował» a nie «namalował mistrz włoski».