Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/179

Ta strona została skorygowana.

Pierze im z ramion obite wiatr niesie,
I każdy pierzom swym dziwuje się,
Na skrzydłach krwawe oglądając łaty,
I wraca głowę, ze skrońmi płaskiemi,
Odpoznawając się w klatce, na ziemi —

2.

Tak wy, szlachetni, różnego narodu
Wolności świtów zamknięci orłowie,
Przed czasem zgaśli konspiratorowie,
Młodzieńcy w grobach lub starcy zamłodu,
Zdawałoby się, że, czasów zakony
Własnemi łamiąc muskuły i nerwy,
Co potem w dziejach, to czynicie pierwéj
Na samych sobie, jak święty szalony,
Wracając co wiek z oczyma błędnemi
Do odpoznania się — w klatce — na ziemi!

3.

Lecz oto właśnie tam, gdzie wolność sama
Całą się stawa tradycją narodu,
Nawskroś otwartą, z wschodu do zachodu —
Gdzie dzieje nie są jak gmach, lecz jak brama —
Właśnie że owdzie, w Ameryce młodéj,
Starzec, wiekowi swoim równy wiekiem,
Iż człowieczeństwem dzielił się z człowiekiem,
Krętszy mającym włos, czarne jagody,
Starzec szlachetny i Mojżesz murzynów,
Głowę swą idzie nieść z głowami synów!

4.

O, ten, na trumnie mu przygotowanéj
Siadłszy, z więziennym gdy rozmawia sługą,
Słuchajcie, ludy, bo ubiegnie długo,
Nim się buntownik tak umiarkowany
Narodzi światu — nim wódz tak ogromny,
I szubienicznik tak arcyszlachetny,
Tak dzielny starzec, ojciec tak bezdzietny —
Aż się narodzi taki bezpotomny,
Że wasze wszystkie wystawy arcydzieł
Niewarte jego szubienicy i dzieł!

5.

Wkrótce już sędzie sami sobie skłamią,
By gwiazd dwanaście Ameryki zbladło;
Sprawiedliwości przepęknie zwierciadło —
Na czoło starca kapelusz załamią,
Deskę usuną z pod stopy zdradzonéj —
On rzeknie: «Amen» i nogi skinieniem,
Jak jeździec konia swego ze strzemieniem,
Odepchnie cały świat zezwierzęcony!
I będzie plamą na słońcu czerwonem,
I plamą będzie na oku strwożonem.

6.

Ah, Waszyngtonów i Kościuszków cienie,
Mężów, co z kończyn obcego narodu
Niańczyć ci przyszli, Ameryko, zmłodu,
By nie zwać cudzem cudze wyzwolenie,
Czy, patrząc z szczytów, gdzie jest źródło wzroku,
Cienie te zczasem nie zmylą się raczéj
I wołającym o pomoc, w rozpaczy,
Czarny pokażą sztandar na obłoku —
A ludzie bladzi, stłumieni i cisi,
Rzekną, iż w Brownie Ameryka wisi.


145. ROZMOWA UMARŁYCH.
BYRON[1], RAFAEL SANZIO[2].
«L’arte non fa le cose, come le fa la natura; ma come ella le dovrebbe fare»
Sztuka nie ma za cel przedstawiania rzeczy, jak natura je tworzy, ale raczej, jak ona je tworzyćby powinna.
Słowa Rafaela Sanzio.
BYRON.

Ja cię znam — bo, gdy jeszcze żyłem na planecie,
Niejedno twe na płótnie spotykałem dziecię,
A myślałem o mojej złotowłosej Adzie,
Że, jak w skrzydła, w pieluszki się bieluchne kładzie,
I w snu obłok lekkiego wyobraźnię skrywa,
I lata w niebie, Nasza wyobraźnia męska
W sporze jest z jawem, ich zaś, lubo przedprawdziwa
I przedtryumfująca, zgoła przedzwycięska,
Lecz jedność ma: albowiem jaw dla niemowlątka,
Myślę, że tyle tylko od snu jest odmienny,
Ile prątek, na którym w klatce słowik senny
Spoczął, różnić się może od tej klatki prątka.
To mówiąc, ostrzec muszę ciebie, Rafaelu,
Że mam dumania nałóg, nałóg monologu,
I bywało, coś zacznę, i znowu bez celu
Puszczam myśl.

  1. Jerzy Noel Gordon Byron (1788—1824), największy po Szekspirze poeta angielski.
  2. Raffael Santi (błędnie nazywany niekiedy Sanzio, 1483—1520), jeden z najsłynniejszych malarzy włoskiego Odrodzenia.