Żeby to można arcydzieło
Dłótem wyprowadzić z grubych brył
I żeby dłóto nie zgrzytnęło,
Ni młot je ustawnie bił a bił!...
Żeby to tchem samym harmonji
Można było kręcić wozów oś,
I bez skrzypnięcia wstecz ironji
Żeby się udało zrobić coś...
Oh, jakże spałby sobie człowiek,
Wyższy nad skargi ustawiczne!
Lecz cóż, gdy jeszcze i u powiek
Rozsiędą się sny ironiczne!...
Uczucie zwiedza bez ironji
Szlaki, bite cudzem cierpieniem;
Lecz, kto był pierwej tam, wie o niéj,
Że jest koniecznym bytu cieniem.
Ty myślisz może, że wiek złoty,
Bez walk, sam przyjdzie do ludzkości?
A gdzież powiodą pierw te cnoty,
Od których cofa strach śmieszności!...
Podbiegunowi, na dziejów odłogu,
Gdzie całe dnie
Niebo się zdaje przypominać Bogu:
«Zimno i mnie!...»
— Wrócicież kiedy? i którzy? i jacy?
Z śmiertelnych prób
W drugą Syberję pieniędzy i pracy,
Gdzie wolnym grób?
Lub pierw czy obie takowe Syberje
Niewoli dwóch
Odepchnie nogą, jak stare liberje,
Wielki pan... duch?
Opiszę naprzód mego bohatera,
Jak wchodzi do szkół i chłostę pobiera,
Z zadowoleniem wielkiem czytelników,
Przeczuwających powieść narodową,
Pełną wybuchów, facecyj i krzyków,
Niedokończoną wciąż, więc zawsze nową!
Gdzieniegdzie farsę dwuznaczną francuską
Przebiorę w kontusz — indziej przypowiastkę
Gburną osłonię wełnianą krakuską,
Rozegżę starców i spłonę niewiastkę —
Tymczasem heros wnijdzie w armję ruską
I już dobiegnie rangi oficera...
(Gdy młodszy jego brat chłostę pobiera!...)
Tu zrobię małe, lecz rzewne zboczenie,
Wracając na wieś mego bohatera;
Opiszę kuchnię, sosy i korzenie,
I jak się złoty hydromel[1] podbiera;
Pannę ośpiewam, gdy swe łzy ociera,
Potem znów ucztę i znów rozrzewnienie!
Końca takowej nie dam Odyssei,
Przeprowadzonej krwią przez pokolenia;
Wiersz każdy z wierszem, jak krańce alei,
W perspektywiczne zwieją się odcienia,
Lipowym zgóry osypując kwiatem
Przechadzające tam i sam istnienia —
Cichość... gdzieniegdzie śmiech lub groźba batem.
I jako w Danta piekle narodowém
(Więcej toskańskiem, niż stara Florencja),
Tak w mojej pieśni zamiotem wirowym
Zbierze się cała poezji esencja —
Czytelnik kichnie?... Niechże będzie zdrowym!
Z tego jest morał, respekt bo, atencja...[2]
Lecz — pod stopami drżą mi sarkofagi,
Wzdryga się niebo, piorun się rozlega —
Że pióro więcej miałoby powagi,
Bielejąc martwo gdzieś u stawu brzega!
Tam — podjąłby je dziki chłopiec nagi,
Nie ukształcony autor... kolega!...