Że byłem, tomów dwunastu na dowód
Pisać... sił nie mam, bo myśl mię udławia.
Jestem zmęczony! Wolę jechać «do wód» —
Nie na wyjezdnem się o piekle mawia!
Wolę gdzieś jechać, w pilnym interesie,
Patrząc przed siebie z obłędu wyrazem,
Wieki potrącać, jako grzyby w lesie,
Ludzi, epoki, mieszać wszystko razem —
Być tam i owdzie, wonczas, dziś i potem,
Jako się wyżej albo niżej rzekło,
A nie równiejszym wracać kołowrotem,
A nie odpomnić, że zwiedziłem piekło!...
Lecz pytasz: «Owdzie, co tak wielce trudzi,
I które z bliskich spotkałem postaci?»
Tam braci niema, ni bliźnich, ni ludzi,
Tam tylko studja nad sercami braci!
Tam uczuć niema, tylko ich sprężyny,
Zdające z siebie wzajemny rachunek,
Do nieużytej podobne machiny,
Puszczonej w obieg przez pęd lub trafunek.
Tam celów niema, lecz same rutyny
Pozardzewiałe — i niema tam wieków,
Dni, nocy, epok — tam tylko godziny
Biją, jak tępych utwierdzanie ćwieków.
Nieokreślone pierwej cyfrą stałą,
Lecz fatalności pchnięte raz ostrogą.
Nie znaczą wcale, co, kiedy się działo —
W godzinę wybić liczby jej nie mogą!
Rzekłbyś, w tytańskim z wiecznością zapasie,
Mniejsza czy biją minuty czy lala.
Iż każda wątpi o sobie i czasie,
Każda dogania się, lecz nie ulata...
Jakby wcielonej ciągle puls ironji
Słysząc, wiesz naprzód i wiesz ostatecznie,
Że z godzin żadna siebie nie dogoni,
Że nie wydzwoni siebie,dzwoniąc wiecznie.
A ten systemat sprężyn bez ich celu,
Jakby tragedja bez słów i aktorów,
Jak wielu nudów i rozpaczy wielu
Muzyka, gwałtem szukająca chórów
Raz wraz porywa spazmem za wnętrzności,
Jak niezwykłego do morza człowieka;
Tylko nie spazmem nudy, lecz wściekłości,
Który, sam nie wiesz, skąd i poco wścieka.
Wtedy to próba jest, wtedy jest waga,
Ile nad sobą wziąłeś panowania;
Wartość się twoja ci odsłania naga —
I oto widzisz, ktoś ty, bez pytania.
I ileś zwał się tym lub owym w czasie,
Lub byłeś zwany imieniem twych dziadów,
Widzisz — i ile nabrałeś sam na się
Z tradycji, tonu, stylu, lub przykładów.
Coraz to z ciebie, jako z drzazgi smolnéj,
Wokoło lecą szmaty zapalone;
Gorejąc, nie wiesz, czy stawasz się wolny,
Czy to, co twoje, ma być zatracone.
Czy popiół tylko zostanie i zamęt,
Co idzie w przepaść z burzą? Czy zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament,
Wiekuistego zwycięstwa zaranie?...
Lecz prawić o tem i prawić na dowód,
Że byłem owdzie — myśl sama udławia!
Jestem zmęczony... wolę jechać «do wód»,
Nie na wyjezdnem o piekle się mawia.
Wolę wsiąść na koń z jakim drabem, który,
Prócz ze swoimi, nierad bywać z nikiem,
Historji nie zna, ni architektury,
Milczy, jak pomnik, będąc sam pomnikiem.