Patrz, patrz! Wybiegła, jak jaskółka, skoro
Nad śliskie woskiem teatru jezioro
I trzyma stopę na powietrzu bladem,
Pewna, że niebios nie poplami śladem,
Schylając kibić, jakby miała zbierać
Rosę lub kwiatom łzy sercem ocierać.
Płynniej i słodziej tylko ciekną lale,
Tylko różańców zlatują opale,
Grawitujące do miłości środka.
Co zwie się Chrystus i każdą z nich spotka!
A jednak tobie, która niżej jeszcze
Wejrzałaś w głębie, nie nucą dziś wieszcze —
Lecz ja, syn Polski, rzucam wieńcem z głowy
Pod twoje stopy ruskiej białogłowy
I łzę posyłam, co prawdziwie świeci,
Bo ani znasz jej, ni cię tu doleci!...
Znalazłem się był raz w wielkim chrześcijan natłoku,
Gdzie jest biuro lasek, płaszczów i marek;
Każdy za swój chwytał się zegarek,
Nie ufając bliźniej ręce i oku.
Jeden tylko mąż zwrócił moją uwagę,
Z przezornością albowiem szczególniejszą
Łączył wdzięk, i względność, i powagę,
W niczem od chrześcijańskiej nie zimniejszą.
«Któż jest?» — pytam — «tyle uprzejmy dla gości
Wśród podejrzewających się bliźnich owych? — »
Był to strażnik figur woskowych
Z pobliskiego muzeum ciekawości.
Patrzyłem, jak przez szyb brylanty
Promień słońca wbłysł i zalotnie
Na rzeźbionem czole Atalanty[2],
Drżąc, rozwachlarzył się stokrotnie.
I Potem przez liście bluszczów w wazie
Kroplił, i piasku źdźbła krysztalił,
I aksamit czerwonych kotar
Po łamiących się fałdach palił,
Nim złocony grzbiet książki otarł...
A była książka klamrą spięta,
A była coś śniąca w promieniu,
Jak gdy powstać chce z trumny święta,
Skoro woła jej Pan po imieniu.
I było to wskróś pełne blasku
Maurytańskiej obfitości,
Lub, jak gotyckie tło w obrazku,
Gotyckiej Boga znajomości!...
Wiedząc, że księga spięta klamrą
Mieści poezje, pomyśliłem:
«Niechże w blasku chwały ich zamrą!
Poco mam wzruszać wieko księgi,
Mieszając spokój autora?
Tam też same blaski i wstęgi,
Co na wierzchu .......
....... a prawd — półtora!»
Dlatego, tobie, o Warszawo,
Niosę dziś księgę mniej złoconą;
Dotknij jej swoją ręką krwawą,
Nie dzieweczko ty, nie, matrono!
Syrena herbem twym zwodnicza,
Lecz ja zmierzyłem oceany,
A pamiętałem cię z oblicza,
Jak ty samotny — zapomniany...
Niech dziwowłose Partenopy[3]
Lub rozkoszne niechaj dzieweczki
Pod swoje pląsające stopy
Zgarniają muszle i kwiateczki.
Niechaj cenią rym, ile chwalny,
Ile błogą wiejący wonią...
By odepchnąć grzmot prawdy walnéj,
Niech w dzwoneczki fiołków dzwonią!
Powab jest inny dla matrony,
Wyprostowanej równem czołem,
Ubranem w gęste kłosów plony,
Dla której bardon[4] w rękę wziąłem:
Ona, jak górne Jeruzalem,
Świadoma hymnu i boleści,
Ani się gorzkim wstręci żalem,
Ni temu wdzięczna, co ją pieści.
Przyjm... i chęciami chęci zamień,
O! ty, młodości mej stolico;
Z bruku twego radbym mieć kamień,
Na którym krew i łza nie świécą!
1866.