Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/220

Ta strona została przepisana.

Nie zaniechaj messeńskiej mojej i jej rysów
I uderz byka w piersi, i krew wytocz czarną,
I zaklnij!... Mówię tobie, że duchy się zgarną...
Mówię, że nawet Matki twej serce na licu
Przez gałęzie topoli wybłyśnie w księżycu:
Ale ty jej miecz podasz, choć serce się kraje[1].
I wspomnisz... że, jak Kolumb, postawiłem jaje!
1869—1870, Paryż.


250. JESZCZE FRANCJA NIE ZGINĘŁA!

Na co zasłużył ten świat? Mniejsza o to!
My nie jesteśmy sądne cherubiny.
Słońce zaćmiło się i nad Golgotą,
A biły serca i biły godziny.
Gdzież nie dowlekli się rude Wandale?
A co zostaje z nich u Kartaginy?
Nie, jeszcze Francja nie zginęła — wcale!

Nie, jeszcze Francja nie zginęła!
Cień jej chorągwi, poprutej kulami,
Na bladych czołach uczuli tyrani
I ocierać go szukali rękami...
Dopiero wielki miecz oburącz wzięła,
Młotami wieków urobiony dla niej...
Nie — i nie! Jeszcze Francja nie zginęła!
25 sierpnia 1870.


251. ŹRÓDŁO.

Kiedy błądziłem w piekle, o którem nie śpiewam
Dlatego, że mi klątwy pierw się w usta kleją,
Jak muchy brzydkie, które ze skwarów szaleją —
I nie śpiewam dlatego, że, nim pocznę, ziewam;
Kiedy, błądząc, przeszedłem kolumnadę nudów,
Długą i prostą, tudzież kaprysów przedsienia
I niedogasłych w piasku cmentarz wielkoludów,
Ruszających się sennie pod brukiem z kamienia —
Gdy pomierzyłem kroki memi przedpokoje
Nerwów głupich, co ciągle przymierzają stroje,
A nie są nigdy na czas ubrane weselny —
Gdy przestąpiłem nędzy próg, kłamstwa podwoje
I mijałem już zbrodni labirynt bezczelny,
Pooklejany zewsząd wyrokami prawa —
Znalazłem się na miejscu, gdzie pod stopą lawa
Stygła, i szedłem dalej w powietrzu i porze
I świetle, które były rzetelnie bezboże!...
Na podobieństwo łanów zwęglonych wulkanem,
Lub morza, co zatęchło postępem wstrzymanym,
Morza fal, które stając poglądały wzajem,
Zadziwione niezwykłym głębi obyczajem,
Jak sfinksy — zaś nad niemi pelikanów nieco —
Z otwartemi gardłami, co schły od pragnienia,
I gwiazd parę czerwonych,które w otchłań lecą
Gasnąc...
...Tam szedłem (spomnieć trudno bez wytchnienia!...)

Szedłem tam, kędy, wątpiąc, gdy roślinka drobna,
Blada i do niewprawnie wyszytej podobna,
Szepnęła mi: «...Jest źródło...», a dalej w parowie
Poczułem coś, jak wilgoć.
Z tejże samej strony
Śmiech mię doleciał gorzki i szmer przytłumiony,
I obaczyłem męża z rękoma na głowie,
Jak kiedy kto przenosi całą swoją siłę
W stopy własne...
Deptał on modrą źródła żyłę,
Jakoby wstęgę, która mu sandał oplotła,
Lub szargała się w prochu, gdzie ją stopa wgniotła.

Śmiech człowieka był wściekły, wymowa odrębna,
Coś, jak tętno za trumną noszonego bębna,
Którem wybrzmiewał sarkazm, chrypnąc z nienawiści:
«Patrzcie, jak duch stworzenia obuwie mi czyści!...»


252. SONET[2].

Męża jeżeli posąg wywiodłeś z kamienia
Tak, jak on jest, niech wiekom późniejszym zostanie —

  1. ostatnie wiersze (20—27) są przypomnieniem opisu ofiary, składanej przez Odyseusza dla wywołania duchów zmarłych (zoh. «Odysseja» księga XI).
  2. Przypis własny Wikiźródeł Sonet znany także pod tytułem:
    SONET DO MARCELEGO GUYSKIEGO JAKO AUTORA BIUSTU W. K. Z CHODŹKÓW
    Sonet przez ręce J.B.Z. (dlatego, aby Bohdan Zaleski czytał).