A ręce obie mówcy, gdy niewiele potem,
Blade, przybito gwoźdźmi na deskach trybuny,
My znamy, w czyje grały i psalmy, i struny,
Lubo milczało niebo błyskaniem i grzmotem.
Tak, to jest Rzym, o pani — nic więcej nie wspomnę!...
Tylkobym rad, by piasku garść na globie była,
Gdzieby się zdumiewały imperja ogromne,
Że tak niewiele ziemi, a tak wielka siła!...
Tylko radbym, Europy oglądając kartę,
Znać stopy Zbawiciela, swobodniej oparte —
A choćby to okupić przyszło świata łzami,
Rzekłbym: «On pierw umywał nasze, gdy był z nami».
1871.
My tak już przed się patrzymy, wygnani,
Jak na te okna średniowiecznych murów,
Gdzie krata wstaje żelazna z marmurów
I samo słońce wzywa kwiatki z za niéj.
Woła je rosa, jak z przyłbic komturów[1]
Powychylane rano do litanji,
Gdy ty, laguną płynąc lub przez Arno,
Myślisz, że one ci w oczy się garną.
A kiedy wiosło cię od fal odpiera,
Piana ci w czoło plwa i idzie daléj,
Ty mówisz sobie, że to łzę ociera
Wiatr, co obejma glob i Boga chwali.
I ty masz słuszność, bo Bóg nie umiera.
Nawet lew wdzięczny, chodzący po Rzymie
Za Androklesem[3], co grzywę mu głaszcze,
Gdyby gdzie zoczył swe czoło i imię,
Dłótem zmienione na fontanny paszczę,
Wlepioną w łaźni cesarskiej do ściany,
Dzień i noc wodę parskającą w dzbany —
Nawet lew owy, i choćby w czas spieki
Wolałby odejść na puszczę — kaleki.
Nie, to nie pomnik — to jest malowana
Opery w letnich łazienkach ozdoba,
Ten późny posąg przedwczesnego Jana! —
To nie majestat jego, ni osoba,
Ni pamięć ludu i świata uznanie,
Ani narodu gest, co swych sił użył:
To jest wielkiego męża urąganie,
Które, gdybym tam był, ja sambym zburzył;
Lecz, że w kolebce skręcono mi ramię,
Więc, czego nie tknę ręką, duchem złamię.
Paryż, 1872.
Śród dzbanów ziemi zielonym atomem
Były te kwiaty zamłodu,
Dziś każdy z liści większy od ogrodu,
Mieszkaniec głową wyższy ponad domem,
Ziemia się kończy u spodu.
Gdzież poszły one i żyją?... Pytanie,
Które jeżeli wznosić trzeba,
To niźli zorza się odbije w dzbanie,
Nim rozchorągwią się obłoki nieba,
Nim słońce wstanie.
Jako gdy trąba porwie warstwę lata
I rzuci w północ gestem osobliwym,
I jakby nie był tylko sprawiedliwym
Twórca przyrody, lecz i ojcem świata,
I sprawy czynił wyjątkowej treści,
A meteory grały mu chóralnie,
Śnieg rozpłakiwał się i czuł boleści
Ludzi okutych, co w nim brodzą walnie.
Jako — (pobrzmiewam Kochanowskich lutnią) —
Sierotka męża wielkiego, lubo ją
Upogardliwią, lubo uwierutnią,
Skazuje w przyszłość drobną rączką swoją
I własnej zda się rokować piastunce —
A ludzie, czując, co jest nadczłowiecze,
Szepcą, iż anioł przez niemowlę rzecze...
— — Tak... w owej «Tunce»!...
- ↑ komtur (niem.), m. i. tytuł pułkowników krzyżackich.
- ↑ Jest to odpowiedź na ofiarowaną poecie, fotografię «Łazienek» warszawskich wraz z wizerunkiem postawionego tam przez Stanisława Augusta pomnika Jana III.
- ↑ aluzja do starorzymskiej legendy o niewolniku Androklusie, który wyleczył i ułaskawił lwa, a potem, rzucony mu na arenie do pożarcia, widokiem pieszczącego się z nim zwierza zadziwił cesarza Tyberjusza?) i otrzymał wraz z wiernym towarzyszem wolność.