Jako, gdy posąg wwodzą do kościoła,
Nie chylą się on ostrożnie,
Lecz owszem, w górne świątyni sklepienia
Poglądać zda się, jak w domu,
Lub twarde członki na łoże z kamienia
Idzie wyciągnąć bez sromu.
Tragicznej cnoty widziałem to ijście
W kościół tryumfu wysoki,
A wieńce za nią padały, jak liście,
A drżały przed nią obłoki.
Widziałem potem dramatyczną cnotę,
Pełną giętkości, jak fala,
Co łan użyźnia pod pszenice złote,
Skały przybrzeżne obala.
Przez jej zawistnych im samym zakryta,
Jak w masce nieobmyślonéj,
Dzieł dokonywa, których hipokryta
Sam nie dociekłby zasłony!...
(Końca brak).
............
Wtedy ty, matko, przez zrządzenie boże
Uprzedzasz wszystkich, drogę znając drugą:
I stajesz cicho, gdzie drobne jest łoże,
A świecy jasność okrywszy prawicą
Cień ręki rzucasz, wielki, jak komnata,
Którego palce, szyte błyskawicą,
Drżą, i baldakin stąd nad dzieckiem lata...
Niemowlę śni coś, a gwiazdy się świécą.
Kiedy zaś uśnie jakie społeczeństwo
Organem, który całość uczuć dawa,
I niewidzialne nastanie męczeństwo
Tego, co czuwa lub co raniej wstawa,
I oziębi się wszelkie pokrewieństwo,
Choć w okna jasność już zamży bladawa,
Sen jeszcze radzi stale bezpieczeństwo
I szepta jeszcze, że płonną obawa —
Choć czujność stanie się rzemiosłem stróżów,
Pieczołowitość nadzorców urzędem,
Pewność trwałością niepewnych przedmurzów,
Ciepło ogniska gościnności względem...
I jednak, choć już słońce, na trzy chłopy
Wstawszy, odeszło w safirowe stropy,
Sen, niesłychanie podobny do jawu,
Trwa, sprzeciwiając się bożemu prawu —
Ty wtedy znowu, drogę znając drugą,
Nie czekasz, aż się rozmówi gość z sługą,
Lecz za dom cały czuwasz niewidzialnie —
Ty, społeczeństwa stawszy się zasługą,
Kryjesz znów światłość okrutną realnie!
Niechże ci będzie «Cześć», jak jest rzeczono:
Nietylko kochaj, lecz miej dla rodziców
Układność wdzięku i mowę pieszczoną,
Lub przyrodzone uśmiechnięcie liców
(Które do łani ma też sarnię młode,
Z wymion jej pijąc, jako z dzbanu wodę),
Owszem, jak słowa nieodmienne stoją:
«Będziesz czcił ojca i czcił matkę twoją!»
Zygmunt[1] nieboszczyk raz mówił mi żartem,
Nie półuśmiechu, lecz stilusa[2] wartym.
Twierdząc, że, mimo opóźnionej pieczy
Kto dziś się jeszcze w dzieje...
............
Gdy czar słów jego i wzięcie urzeka
Nie znawstwem ludzi, jakby ziarna w plewie,
Lecz znajomością siebie i człowieka.
— Nie trzeba robić z pokoleń ofiary,
Iż one nie są tylko dalszym ciągiem;
Strona jest, z której człek rodzi się stary,
Choć kształtowanym urasta posągiem.
Przenosić w drugich swą własną zawziętość
Godzi się tyle, ile czcisz ich świętość.
Lecz, jeśli mniemasz, że ty tworzysz człeka,
Jak Bóg, na obraz twój, to radbym wiedział,
Czemu jest czasów i pokoleń przedział?...
Skąd postęp? Czemu się go wdali czeka?...
Nie trzeba robić się karykaturą