Jak dziecię zmarłe gdy matce kto chwali,
Że usta miało z ponsowych korali.
Psom, dzieciom dudarz ślepy gra u płota,
Gwiazdy się nad nim zamiast oczów świecą;
Więc cię odpycham na wiatr, lutni złota —
Zdążaj, a pisuj do mnie błyskawicą —
I bywaj zdrowa, ilem ważył ciebie
Niebiesko — to jest, pierw, niż byłaś w niebie.
Jako gdy konie wywodzą przed ganek
W czas poobiedniej godziny trawienia,
Tak bohaterów rzędy i kochanek,
Tak myśli wielkie i wielkie wspomnienia
Wywodzi pisarz na chiński stoliczek
Przed wpółotwarte oczy czytelniczek.
I trwa ta sztuka lat kilkaset zgórą,
Te, owe sercu dobierając dramy —
Żyć nie potrzeba... Na cóż, kiedy pióro,
Za pozwoleniem cenzury i mamy,
Jakie chcesz, drgnienie serca w tobie wzbudzi,
Mniej tem, co razi nas u żywych ludzi?
Mniej tem, że trzewik z białego atłasu,
Choćby do lilji listka był podobny,
Zeszpecić musi półowal obcasu,
Ani go chodnik ustrzeże osobny,
Jeżeli tylko otwarcie lub skrycie
Był nieroztropnym tak, że weszedł w życie.
By więc pominąć nieroztropność wszelką,
Prozaiczncgo by uniknąć kału,
Wzywam cię, czysta wieku marzycielko,
Bym, idealny romans ideału
Śpiewając, żadnym nie pokalał mętem
Krwi, łez lub potu... (oprócz atramentem).
I abym ciemnym nie był w wyrażeniach,
Jak ten, co matki śmierć donosi komu,
Rzecz poczynając o życia cierpieniach,
Sługom, by czuli, zalecając w domu,
Nawiasy czyniąc o Pańskiej boleści...
Zamiast odrazu przystąpić do treści.
Nie lepiejż prosto powiedzieć i jasno:
«Matka umarła... hej!... a są gromnice?
Niema, to kupić; gotówkę dam własną:
Dzwonnikom tyle, a tyle na świéce;
Ksiądz śniadał, niechże wymowę ma letszą!
Klucze niech zbiorą, pokój niech przewietrzą!»
Styl z tego zaraz skorzysta stanowczo,
Metafizycznych uniknie herezji,
Postąpi sztuka, lubo drogą owczą,
Genjusze wstaną, a krytyk ich nie zjé,
Ni laury komu wzrastające otnie.
A serce?... Serce zapłacze samotnie.
Do hieroglifów, do sanskrytu[1], do run[2]
Przystąpić mógłbym już z takowym wstępem,
A cóż dopiero do jasnej, jak piorun,
Powiastki, piórem nakreślonej tępem;
Więc śpiewać pocznę najumiarkowaniéj.
Słuchajcież, wieszcze znani i nieznani!
Powieści mojej ojczyzną jest może
Grecja, nim Lord-Kleft przypłynął w jej porty:
Kraj, skąd nie wyjrzał nikt za bliskie morze
Sumieniem, serca ścisnęły paszporty,
Kochano silnie ojczyzny granice,
Gród, obwód, powiat, wreszcie okolicę,
Dalej wieś swoją, dalej we wsi dworek,
Nareszcie żonę tylko, dzieci własne,
Potem i z dzieci jedno — siebie — worek —
I — koniec!... Wielu stąd było za ciasno,
Ale to byli ludzie bez znaczenia,
Lub ze zbytniego w kraju pokolenia.