Nie okiem jego, lecz okiem ludzkości
Skreślony jemu, gdy był jeszcze mały
I śnił na progów własnych pochyłości
I, patrząc, gdzie się widnokrąg zasklepia,
Myślił, że człowiek, skoro tam dobieży,
Rękoma swemi niebios się uczepia,
Wysysa nektar i jak Bachus[1] leży.
———————————
Trzebaż więc zawsze, by serce górala
Po brukach miasta pierwej się wytarło
I łza człowiecza wędrowała zdala
Tu, by samotniej, niż w zaciszy, marła,
Twardniejąc zwolna, jak ziarno opala!
Złotnik, ażeby brał potem jej jądro,
Ważył i w kolce osadzał i może.
Dewizą[2] jaką naznaczywszy mądrą.
Przypiął do ciżem[3], lub psu na obrożę!
Nie! Tu jest czasów jakaś tajemnica,
Albo tu kłamie się już jak dla rymu,
Albo jednego tu niema szlachcica,
Coby, jak Scipjo, sam gadał do Rzymu;
Albo tu cała szlachta — to konnica!
Nie! Prawdy dziwnej bliskość czuję łonem!
Ateny przecież jak Rzym świetne były,
A jednak Scyta Zamolksis z Solonem[4]
Różnił się, niby odmienne dwie siły.
Mamże Epiru zostać Pigmaljonem,
Czy rzymskie jeszcze oglądać mogiły
W ogromnych łunach — i mimo Zeusa
Padłe, jak niegdyś Korynt za Mumjusa?
Stój!
W rymie zdradnej płynności jest siła:
Sybilla stara, co w sieniach mych dziadów
Siadała jadać, pomnę, że mówiła:
By strzec się echa słów i winogradów
Upajających nie tykać nad miarę.
Któż retoryki nauczał tę starę?
Mistrz gdzie, co onej nie szczędził przykładów?
Nicość!
Skończyłem wczora na zwątpieniu —
Dziś mój gramatyk wskazał mi cynika
Sławnego w Rzymie — nie powiem imienia.
Są ludzie, których lepiej znać z ich cienia:
Twarz w twarz spojrzawszy, osobistość znika.
Tego gdzieś medal widziałem brodaty
Z zagłębiającem się w przestrzeń wejrzeniem;
Dziś mówił myślą, słowem i skinieniem,
Najoczywiściej — w ostatnie bogaty.
Co myśli, nie wiem; co mówił, nie pomnę;
Co cierpi, z płaszcza wyczytałem w łaty,
Smutno mi.
Rzym jest to miasto ogromne.
Kto jest mistrz Jazon mag, zapytać muszę.
Mąż tajemniczy a powszechnie znany.
Kto Artemidor? O tym wiele tuszę.
Kto są tak zwane w Rzymie, chrześcijany?
Adryjan cesarz wymyślił rzecz nową:
Każdy wiek inną wyrazić budową.
Będzie to jakby historji zwierciadło,
Będzie to jakby sztuki abecadło,
Ogromne dzieło i praca niemała!
Narodów różnych niewolnik zajęty —
Wiek się zadziwi, przemysłowi chwała!
W prowincje nawet rozchodzą okręty:
To z robotnikiem, to z ciętym marmurem,
Rzym jeden Rzymem, a świat jego murem.
Mistrz Artemidor dzisiaj szedł ulicą,
Trzymając w ręku liść lauru: przypadkiem
Uronił tenże — ucznie wraz rozchwycą.
Tak niegdyś z polnym postąpiłem kwiatkiem.
Tu mądrość, ówdzie zachwycało lico;
Tamto — to było kiedyś i ukradkiem.
Są myśli, które choć naznaczyć trzeba
Czemś, jakoś — później one się rozświécą!
Zda się, iż równie znachodzi je sztuka,
Podobną będąc zbłąkanej dziecinie,
Co nuci, patrzy, i maca, i szuka.
Ten ustęp mamże pozostawić, czy nie?
Że to nie piszę na stylu wystawę,
Naznaczyć muszę choć kilkoma słowy:
Widziałem dzisiaj twarze dwie bladawe:
Dwóch niewolników, dwie schylone głowy,
Związane ręce — byli to zbrodniarze,
Niewdzięczni panu swemu, zbiegi, trutnie,
Leniwcy. Wspomnieć smutno, jakie twarze!
Jeden uśmiechał się bardzo okrutnie,
Wejrzenie widzów raniąc, drugi w kroku
Zdążał mu, przeto iż dłuższy był w stanie.
Szli tak w kurzawy i pięści obłoku —
Jak mam rozumieć tygrysom rzucanie?