Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/260

Ta strona została przepisana.

«Któż jest ten pierwszy Quidam?» rzekł do pani
Towarzysz, dalej prowadząc rozmowę;
Gdy wraz zbliżyli się wzajem poznani.
A Aleksandra syn rzekł: «Poniósł głowę
Pod topór może». — «Co to znaczy?
Kto?» I przez chwilę trudno zgadnąć było,
Co pozdrowienie takie zagaiło,
Co ten a owy w słowie quidam baczy,
Co Zofja słyszy, co Barchob rozumie,
Co Artemidor — czworo, lecz jak w tłumie.
Jeden więc płochy żart myśli niewieściéj,
Niedosłyszenie jedno, i nazwisko
Męża, co świeżo oddań jest boleści,
Zrobiły zamęt, który stał już blisko
Sprzeczki, albowiem pomieszał powagi,
O ile prawdy nie znosiły nagiéj.

Mistrz Artemidor czuł się może nieco
Wypartym z blasków, co jak Febu świecą,
Czyniąc go zawsze stojącym wspaniale,
Utwierdzonego na słonecznym wozie
W nieodpoczliwej swej apoteozie[1].

Zofja też, którą, jak Safo na skale,
Gmin przywykł mniemać wiszącą u liry
Dłońmi, a rąbkiem ledwo szaty nikłej
W nieodgarnięte zaplątaną żwiry,
Czuła się w roli swej zachwianą zwykłej.

Barchob pojmować nie mógł, że wypadek
Może mieć miejsce, a jego towarzysz
Stał jako powód sprawy i jak świadek —
Co, jeśli dobrze, jak zaszło tu, zważysz
I zwiększysz w postać takiego ogromu
Jak Rzym, odpomnisz niejasne powieści
O chrześcijanach, iż są plagą domu,
Który ich ciche osoby pomieści;
Tudzież o znaku linij dwóch przeciętych,
Co tych przeklętych strzeże czy tych świętych;
O cieniach zmarłych i nazwisk ich sile
Takiej, że wzmianka sama zrobi tyle,
Tyle niesmaku i rozspołecznienia,
Dla jednej nazwy — mniej, dla nazwy cienia!
———————————
Tak się i stało przy onem spotkaniu,
Gdzie wyraz: «quidam» ład pomieszał cały,
Aż po stopniowem myłki sprostowaniu
Postacie w formy dawne powracały,
Tylko zbliżone lekkiem przypomnieniem,
Że jednym błąd je raz ogarnął cieniem.
Więc zapewniwszy, że się od-zobaczą,
Do miasta jedni szli, drudzy do maga,
Lecz Zofja odtąd zgadywać się wzdraga,
Kto są przechodni ludzie i co znaczą
Tam, gdzie wszechduchów zawisnęła waga.


XIII.

To już dwa wieki od Grecji pogrzebu,
Gdy biały duch jej podniósł się ku niebu
W szlaki dokonań, dzielone na stacje
Gwiazdami dziejów, między konstelacje:
I stał tam z lirą w przestronym lazurze,
Na resztę dziatwy patrząc rozproszonéj,
Co tu i owdzie, przy pękłym marmurze
Stojąc, liczyła tryumfy i zgony,
I czekał, jako narody zabyte,
Aż wszystko będzie do szczętu spożyte,
Aż Grek ostatni przymiotem lub winą
Zginie i myśli same się rozwiną,
Wpisując w tejże porządek litery,
Ile są wieczne, Greków drugiej sfery,
Zrodzonych może u krańców północy[2],
Co, jak rodzeństwo, zbiegną ku pomocy.

Rzym wtedy swym się Adryjanem cieszył,
Mniej bacząc, co się między gwiazdy działo;
Sto razy na dzień bok duchowi przeszył
Greckiemu rzymski, w swe go strojąc ciało;
Lecz najswobodniej mężniał sam w tej sile,
Co, wolna marzeń, sypia na mogile,
Sile wyższego coś mającej może,
Lecz przez zakryte jej widoki boże.

Więc rzymski szlachcic jeszcze rad był Greka
W biblijotece chować, gwoli rzeczy
Piśmiennej, która wolnej chwili czeka
Albo z ckliwości w dni deszczowe leczy;
I słuchał bajek, spisanych w Homerze,
Tak, jak w komedji przeciwsokratejskiéj[3],
Dowcipnej, że aż śmiech nieledwo bierze;
Lub, stawiać łaźnię czy ratusz gdzie miejski,
Grekowi radził zmieniać kapitele[4]
Kolumn — ten środki że znał, a ów cele.

Grek przeto młodzi prawił o Sokracie.
Myśląc o rzymskich podatków zapłacie,
Lub tryumfalny stawiać łuk, kolumny
Przepraszał w sercu i dłóta czuł zgrzyty.
Gdy duch mu Grecji szeptał: «Nie bądź dumny,
Lecz cierp — ulecisz za mną na błękity;
Tyś mistrzem ziemi tej, a Tybru glinę
Na posąg w ręce wziąłeś. Nie zaginę!»

  1. apoteoza (gr.), ubóstwienie.
  2. W kilkanaście wieków Byron jedzie służyć sprawie greckiej. (P. P.).
  3. Mowa o komedji Arystofanesa p. t. «Chmury».
  4. kapitel (łac.) — głowica, wierzchołek słupa (kolumny) nieraz ozdobiony rzeźbą.