Przedstawowała, jako Bachus młody
Z nimfami sprawia winobrania gody.
Obrazy one w czterech medaljonach
Odpowiadały sobie, jak zwierciadło,
Też same poznać dając po ramionach
Osoby, których indziej twarz odgadło.
Arabeskami medaljony one
Były, jak roślin zwojem, oplecione,
Mającym w liściach swych i inne twory,
Poprzewijane — owadem w gadzinę,
Gadziną w zwierzę, a zwierzem w upiory
Fantazji — w sposób, iż, zaledwo trzcinę
Postrzegłeś, ta się wyślizła ci wężem,
Wąż w ptaka plwał się, wyrzucając ślinę,
Tej skrzydła w szatę nikłą, szata mężem
Brzmieje, mąż na hełm wytryska liściami,
Których kwiat tarczą, a pręty orężem,
A pąki iskier tlejących gwiazdami.
Przy łożu, skórą lamparta okrytém,
Z rękopismami stała cicha urna,
Na której jawił się mąż być wyrytym,
Gdy lampa wyżej świeciła poczwórna.
Tę na świeczniku prostym a wysokim
Stawiała właśnie gospody służebna.
A był czas, kiedy słońce, bezobłokiem
Nagie, dotyka, jak rzecz niepotrzebna,
I, między zasłon rozdarcia lub szpary
Do domów wpadłszy, ozłaca filary.
Lampę oczyścić, poprawić posłanie
I kurz gdzie niegdzie otrząść, przynieść wody —
To całe służby wewnętrznej staranie
W progach stojącej otworem gospody.
Jakoż krzątała się tak dziewka owa,
Gdy weszedł człowiek, kosz mający w ręku.
Blady był, cera ta jednakże zdrowa
Nie ujmowała powagi i wdzięku
Profilom, linją szorstką rysowanym,
Twarzy i ramion i nagich goleni.
Ten, kosz stawiając, rzekł: «Został przysłanym».
«Od kogo?» Zamilkł i uszedł do sieni.
Co widząc, dziewka rzekła: «Mów, bo wydam,
Że jesteś niemy zalotów służący»[1]. —
Na co, odchodząc, człek ów, jak niechcący,
Z uśmiechu bladym przebłyskiem rzekł: «Quidam».
Dziewka, przed koszem stanąwszy na chwilę,
Poczęła kwiatów dziwić się ozdobie,
Co jako senne dyszały motyle
Na strunach prętów. Tak pieśni są w grobie
Poetów w struny lir pozaklinane,
Kwitnąc, acz ciche i niezrozumiane.
Czy to myśliła ta sabińska[2] prosta
Góralka? Nie wiem. — Lud jest zawsze może
Narówni z wiedzą, chociaż jej nie sprosta
Wypowiedzeniem ni pojąć jej może,
Lecz drgnieniem serca jednem wie, co ludzie
W umiejętności otrzymują trudzie.
Ci jednak innym oddawać to mogą,
Jakoby w rękach mając swe zdobycze,
Gdy lud iść tylko, wydeptując drogą
Ślad — powolniejsze kroki, mniej zwodnicze
I mniej zwycięskie, ciche, jako strumień.
Płynący równo po zieleni sumień.
Wyszła. Przy łożu leżał zwój, pisany
W następujący sposób:
«Samotność znowu — każdy mi już znany.
Mniejsza, co ona w pamiętniku moim
Wyczytać mogła; czytam to z niej saméj.
Może na drodze równie błędnej stoim
Oboje, wszakże ja choć szukam bramy,
A skoro mylę się, mylę trudami.
Jeśli świat cały, z starców, mężów, dzieci
I niewiast złożon, za typy nam daje
Maga, Luciusa, Zofję, zwłaszcza trzeci!
Jeśli obyczaje ——————
Są pomnożeniem typów w zbiorowiska,
To jakiejż ceny wart on i nazwiska?
O magu, że jest milczący, wiem pewno;
Artemidora — znam, lecz subtelności;
Pomponjus — jest to wytoczone drewno
Do osadzenia włóczni lub gry w kości;
Zofja — bez liry w ręku ————
Z lirą w ręku —
Nie ona! Z kimże żyję, jeśli żyję?