Jak światło, co mu olśniło jagody,
Takie wejrzenie tęskne miał i lica
Pełne takiego bezmiaru pogody,
Co, przez głębokość swą że jest wątpliwy,
Mniemasz lub śmiało zwątpiłbyś, czy żywy.
Zwątpienia czczość mu serce rozłożyła,
I ciężar siebie poczuł, nieprzytomny
Po świecie idąc, co, choć ślepa bryła
I bezzmysłowa i taki ogromny,
Nie traci przecież ciężkości swej środka:
Równo się toczy, choć kometę spotka.
A on, na onym ogromie malutki,
Chromiał, że mdłe go wy drożyły smutki!
Więc niby mówiąc: «Czczo mi», do gospody
Wszedł. Woniejące wraz mu na twarz chłody,
Jakoby chustę, pot ocierającą,
Rzucając, dziwnie bardzo otrzeźwiły —
I mimowolnie wspomniał twarz cierpiącą
Gwida, gdy tak go odchodziły siły
Przed twardym sądem ludzi bez sumienia.
Lecz te uboczne pierzchły wraz wspomnienia;
Ciekawszem było, skąd kwiaty, dla kogo,
Lub, jaką weszły do mieszkania drogą.
Ciekawość wszakże, skoro już zgadywa,
Przestaje sobą być i, chociaż nie wie,
Że zgadła, wszakże myśleń ciąg urywa,
Lub, dalej idąc, siebie nadużywa
I taki czyni zamęt, jaki w śpiewie
Przez rytmu zbytek, przez nadmiar perjodu
Czyni się, pisząc śpiesznie lub zamłodu.
Chwilę więc myśląc, od kogo są kwiaty,
Już miał zapomnieć syn Aleksandrowy,
Od kogo ulga przez ich aromaty
Do ociernionej ludziom wnika głowy;
Tak rzeczywistość niewdzięczna jest treści,
Lubo z niej żyje przez to, że ją mieści —
To zaś dopóki człek wywikłać może,
Niepodobieństwo, by szczerze narzekał;
Chyba już takiej niewoli doczekał,
Iż chwili nie ma, by pomyśleć: «Boże!»
I zastanowić się, gdzie prawda szczera,
Gdzie zaś to, co ją jawi i zawiera,
Pozornie sprzeczne, choć wierne — litera.
Balsam to wszakże, wówczas tyle skryty,
Ile pomijan dziś lub nadużyty,
Ból zaś młodzieńca — oh, mniej zrozumiały,
Niźli dzisiejsza bywać może boleść.
Siły go z progów rodzimych wyrwały,
Te, co dziś o nich prawi ledwo powieść.
Sierota wprawdzie, lecz któż swoich nie ma!
W świat poszedł szukać prawdy i mądrości.
Dziś już nie chadza się tak za obiema
Razem, ni pragnie się ich, ni zazdrości,
Jak to bywało w onych czasach dawnych
Dla myśli jednej, od sławnych do sławnych,
Z Grecji pod cienie piramid trójkątne
Idąc, do Grecji z Chin[1], w głuchem milczeniu
Na głośne lekcje, na szepty pokątne,
Na inicjacje i ciemne, i w cieniu.
Jakoż te trudy a radości one
Nieznane już są po dawnem imieniu,
Zaniewiedziane albo przemienione.
Że jednak władca, będąc doskonały,
W zniszczeniu nawet ocala i tworzy,
Więc wszystkie rzeczy są, które bywały,
Acz w tryb ujęte coraz więcej boży.
Jeśli więc one szukaczy boleści
Trwają, to kina je sfera dziś mieści.
Energje bowiem wszystkie Pan ocala,
Stworzeniem jego będąc znakomitém;
Tylko usterka ich sama się zwala
Najściślej słusznym sądem, nieodbitym;
Ale toż samo dzielności uczucie,
Co Aleksander lub Annibal miewał,
Trwa w prostotliwszej, w doskonalszej nucie,
Iż je ból zczasem wytworniej dośpiewał.
Taż sama prawdy radość sokratowa
Gdzie indziej dziś jest, ale jest — i nowa!
Pan bowiem jest i mistrz, a rzekłbym prawie:
«I uczeń» — trud tu równy już zabawie
I stąd jest owa niespożyta dzielność
Łaski i stąd jest w śmierci — nieśmiertelność.
Z Epiru młodzian wśród czasowych mętów
Zawiei, mroku pełnej i łyskania,
Nie znał był jeszcze onych diamentów,
Co do kolebek dżdżą dziś przez podania,
Nad piersią matki paciorkami wiszą,
U nianiek nawet uszów się kołyszą
I pod dziecięcia ochrzczonego stopy
Że położyły się raz jako snopy,
Urasta zczasem człek dotyla dziki,
Iż nogą depcze zbłoconą te skarby,
- ↑ Pytagoras około 20 lat w Egipcie, także podobno w Galji i w Indjach — Lao-Tseu z Chin. (P. P ).