Wzleci i wróci .........
...... Tak, gdy u klawiszy
Zawiśnie ręka szkieletu wychudła,
Obecność granie, jak potomność, słyszy,
Dźwięki się zdają powracać w ich źródła.
Stanąłem. — Czarne ściany dwie przede mną
Z drzew nieruchomych, a w ich zbiegu ciemno!
Taką to drogą — do góry — do góry —
Idąc, od słońca nawiedzany wskośnie,
Długie na piasku depczesz cieniów chmury,
Szczeble Jakóba drabiny, co rośnie —
Coś w głębi świeci — obłok? albo mury?—
I w labiryntach znika bezlitośnie.
Ziemi oblicze prawe i spokojne:
Nikt nie darł jej tu przez zbytek lub wojnę.
Oblicze ziemi i polnego kwiatu,
Wszystkiego, co jest pod niebem, zdaje się
Ubogacone tchnieniem aromatu;
Jak chce, liść buja, gałąź, jak chce, pnie się;
Natura rzecze człowiekowi-bratu,
Że ni w ogrodach błądzi, ani w lesie,
Gdy w głębi brama, z grubych głazów cięta,
Cięży, i ta jest ledwo że przymknięta...
Widno, jak w szparę tego niedomknięcia
Pasmo słonecznej nici się przewleka.
Dotknąłem palcem do klamki ujęcia,
Jakbym szedł dalej, gdzie nikt mię nie czeka.
U podrzędnego zastałem zajęcia
Mnicha, co z progów ścierał ślad człowieka
Ręką po łokieć nagą i tak skrzętnie,
Jakby zamiatać można było chętnie,
Lub jakby szybę ocierał szeroką,
Około której staranność jest razem
I starannością o swe własne oko.
— Przed Lessuera[1] tym stałem obrazem,
Aż wstał — skłoniłem się jemu głęboko —
W refektarz wwiódł mię z grzeczności wyrazem
I znikł — a było w tej sali kamiennćj
Głucho — i tylko w takt bił zegar ścienny...
Za chwil niewiele wszedł wtóry mnich biały
I, jak chorągiew, czołem zaścielony,
Upadł mi do nóg; byłbym mu sandały
Całował, gdybym nie był uprzedzony,
Że w ludzkim kształcie czci anioł ten mały
Boga.—Milczałem — on wstai rozjaśniony
I, jak gościnny mawia człek z podróżnym,
Mówił i był mi pogodnie usłużnym...
Wody nie piłem na życiu tak czystéj,
Ni łza mi kiedy obiła się skorzćj
O szklanki gminnej kryształ przezroczysty,
Którą nalewał mi ów człowiek boży;
Ani dnia, który miał ranek tak mglisty,
Pamięć ma jaśniej u siebie położy —
I często odtąd w oknie mem zdaleka
Szukam tej wieży, co podróżnych czeka.
O wy, którym się roiło, że nagle
Poezja znikła lub się kałem plami,
Bałwan wasz cisnę w wodę, nad nim żagle
Rozepnę, na twarz stąpię mu nogami,
Gdzie wyląduje, założę herakle[2],
Nowy lud z sercem i z myśli skrzydłami,
Ani obejrzę się na ruch wasz mrowi...
Dajcie mi pokój i bywajcie zdrowi!
Nie wiem, kwiat jaki zakupię z ogrodu;
Gdzie jest ten starzec i ta jego wnuka?
Najbliższy szyby, ozy najbliższy wchodu?
Kwiat, który oko spotyka, nie szuka —
Mniejsza, z jakiego kraju on i rodu
Ni, jak roślinna zowie go nauka...
Choćby był stopą trącany lub szatą,
Właśnie dlatego kupię go i zato.
Będzie mi wdzięczny, iż dam mu mieszkanie
Zdala od krzątań się tej czarownicy,
Której warkocze, wstążka i ubranie
Targały jego pączek bladolicy,
Jakby motyli czarnych trzepotanie,