Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/296

Ta strona została przepisana.

Z za ściany przyszedł bluszcz i się wypiętrza
W leniwe wieńce, w siatki przeźroczyste,
Której latorośl jedna drugiej krętsza,
Aż ledwo oko do białych ścian trafia,
Gdzie malowana świeci litografja...

XIII.

«Dwa są wazony — mówił starzec — które
Pieściła moja Nicpotem, jak dzieci».
«A niekoniecznie łatwą ma naturę
Rzekłem — i mawiać nierada...» Ktoś trzeci
Wchodził; umilkłem, jak chłopcy ponure,
Gdy zaczną lekcję, lecz którym jest błogi
Krzyk od ulicy, choć smutku lub trwogi.

XIV.

Starzec zaś powstał, wyszedł, mówiąc: «Wrócę»
Acz zdało mi się, że miał troskę w oku:
Czyliż mu spokój nieumyślnie kłócę?
Assunta weszła i, biegła w swej sztuce,
Dwa postawiła kwiaty na widoku —
To heljotropy, co balsamią płuce,
Nieledwie białe, jak wełna obłoku.
Wonność oblała nas — po chwilce ciszy:
«Assunto—rzeknę — tu nikt nas nie słyszy.

XV.

Mów jakie, zechcesz, słowo! Jam mężczyzna.
Nieraz bolałem, lecz boleć nie dałem.
Kto zna mnie, pewno on i to ci wyzna.
Mów!» Ona oczy zakryła, ja drżałem,
Myśliłem, że to anioł, że ojczyzna,
Że to społeczność ducha z ideałem.
«Ręce twe piękne, jak oczy, rękami
Tyś nie zakryła nic!! Jesteśmy sami...»

XVI.

Jak dwa obłoki jutrzenne i miękkie,
Tak rozsunąłem jej dłonie z nad oczu.
Assunta moją uścisnęła rękę,
Jam pocałunek złożył na warkoczu.
I wyfrunęła, że ledwo sukienkę
W bluszczach, jak w lekkiem dojrzałem omroczu
I łzę u ciemnych rzęs, co chwilę drżała
I na liść zbiegła młody i błyszczała...

XVII.

I tylko ten liść ze łzą i ja byłem
Na świecie całym, jak wielki i błogi;
Nieszlachetnościom wszystkim przebaczyłem,
I tym, co w przepaść me zmieniali drogi,
Jak wódz, na piersiach ręce założyłem,
Czując tę stałość, co heleńskie bogi —
Tak zacną siłą miłość bywa w chwili,
Gdy ludzie jeszcze jej nie zszkaradzili.

XVIII.

Mnie się wydało, że jakieś tysiące
Słów zanuciła i szepnęła w ucho,
Że skrzące były, albo wątlejące,
Lubo nie rzekła nic — i było głucho —
Mniemałem słyszeć bzy rozkwitające,
Z motylem sennym lub zieloną muchą.
— Tak jej milczenie ceniłem dziewicze,
Iż, mówiąc, sam się gromiłem, że krzyczę...

XIX.

Co w rękę wziąłem, co zbliżyłem oku,
Cokolwiek czytać tknąłem z tej bibuły
Powieściodajnej, nie miało uroku;
Byłem, jak w karczmie człek smętny i czuły...
Prócz hełjotropów szarego obłoku
Zdawali mi się wszyscy, jak gaduły.
Nie, żebym swym się wysamotnił szałem,
Lecz, że dostojniej ludzkość ukochałem.

XX.

Rzecz, którą ona przebaczyłaż?... Komu?...
Nie wiem!... Umilknąć wolę lapidarnie,
Rozsądna, twardym rozsądkiem poziomu,
Jak zieleniące z wiosną rok w rok darnie,
Gotowa mniemać, że i łoskot gromu
Rozbija chmury niedość regularnie,
Wielka i płaska, jak sfinksów zagadka,
Najszanowniejsza z matron, ludzkość-matka!




PIEŚŃ III.
I.

Ponieważ stalą skreślony angielską
Bilet zastałem od szlachetnej pani,
Która być dla mnie zdawna przyjacielską
Raczyła była, i ponieważ dla nićj
Toż czułem, przeto, lubo z myślą sielską,
Na czas przybyłem do niej najslarannićj,
A długi palec jej dotknąwszy usty,
Siadłem, głęboki wewnątrz, zewnątrz pusty,