Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/303

Ta strona została przepisana.

I w marmurowym grobie, gdzie jest ze mną.
Poczciwiec! — Co też bywało nie piecie:
O świętojańskich robaczkach, gdy ciemno,
O frenologji i czaszek budowie,
O sercu, kiedy się zamienia w mrowie.
Zaprawdę — mało równych ma sofistów,
Przytem i żywot sam awanturniczy;
Podobno wylągł się z miłosnych listów.
Które próchniały w chacie pustelniczéj,
I na wędrownym uszedł kapeluszu
Do miasta — tam już mieszkał — to w kościele,
To w arsenale pełnym animuszu,
To w łaźni — to znów ciche zwiedzał cele.
Napoleona znał, i raz wieczorem,
Gdy się ten wielki maż namyślał w sobie.
Czy koronować się imperatorem,
Pająk mój na stół wszedł, potem po globie
Astronomicznym przewlókł się zygzakiem.
Za konstelacji gdzieś znikając rakiem».

— «Cha — cha — cha, pleciesz pan rzeczy dziwaczne,
Nie wiedzieć skąd! Doprawdy, bać się pana zacznę,
Bo tak się nie jest w żadnej przyjaznej rozmowie,
Jak jesteś pan». — «Przepraszam« — rzekłem — «nie stanowię
Zasady — — owszem, przychodząc zdaleka,
Z ulicy grobów, z miasta Pompei, nie mogę
Inaczej być...»
Tu sługa wszedł: «Herbata czeka»,
Wołając.
«Chodźmy», rzekła.
«Chwile błogie!»
Zawołam, skoro rękę jej podałem.
A ona: «Szkoda, żeś oryginalem...
I szczęśliw» — potem, w nieba patrząc ciemnie,
Dodała — «może mógłbyś być poetą,
Czemu nie piszesz wierszy?...»
A ja: «To przyjemnie,
Zaprawdę!... jutro więc służę sonetą
Do twych warkoczy, złotą przeplecionych wstęgą;
Lub fantastycznym jakim dramatem, gdzie będzie
Nieznany człowiek walczył z nieznaną potęgą;
Albo komedją... Pani, każ! — Treść się uprzędzie.
Satyrę nawet — gdybym odebrał wezwanie —
Skreśliłbym, i balladę, jak mydlaną banię,
I romans... choć mi bardzo nieznanem pisanie».

«Przestań» — przestałem — «postąp» — postąpilłem — stała
Na progu jak Wenera w Milos znaleziona,
I również bez rąk — w ciemny szal się tak owiała,
Iż, zdala patrząc, do wpół widziałbyś ramiona...

Więc zgadłszy to, że okiem patrzę Fidiasowem:
«Czemu nie rzeźbisz?» rzekła — i weszła do sali.

A ta herbata była w kształtnej porcelanie,
Aromatyczna — przytem ciasto, które zwie się
Sucharek, i rum białej przeciwny śmietanie,
I owoc różny, który z drzew ogrodu rwie się.
Non è maggior dolore, jak wrócić wspomnieniem
Do pewnych herbat, tudzież ciast i konwersacyj,
Prawdziwie wielkiem dobrze zaprawnych natchnieniem,
Do szkolnych dni, bukietów z róż i do wakacyj.



„A DORIO AD PHRYGIUM”[1]
(URYWEK)
I.

Nie ciebie wzywam ja, o Apollo,
któremu na nieśmiertelnej cięciwie
Tętnią strzały, gdy z bark otrząsasz włos.
Tyś rumieńcem dogmatu młodego ludu,
Tyś energji harmonją...
Lecz ku tobie wołam, o Apollinie.
Którego akademicki ton i postać
Wielokrotnie i najróżnotrafniej
Pisarz brał i malarz kleił na mur,
Nie twe dając ci ciało, nie twe, równe

  1. (łac.) Od doryckiego do frygijskiego, tj. od czegoś subtelnego (np. w muzyce) do czegoś dzikiego.