Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/336

Ta strona została przepisana.
Rynek na przedmieściu.
W głębi kościół gotycki — podwoje naroścież otworzone; wnoszą rannych, wynoszą trupy, których wiele wkoło wchodów kościoła i na placu spoczywa. Po prawej stronie stos spalenizn i popioły rozwiane, po lewej ulica ku zamkowi. Różni ludzie przechodzą pojedyńczo.

SZOŁOM. (w stroju podróżnym) Człowieku wielki, cóż to nam zdobyli?
Krew, wstyd i kieszeń bolesną ruinę.
Błagałem próżno, próżnośmy przeczyli...
Próżno krzyczałem: «Bracia! Jakąż minę
To nierozsądne ma walczenie młodzi,
Co, (że tak powiem) szkodząc, jużci szkodzi!»

(po chwili, za Zwolonem idąc, który milczy, i, zaglądając mu wciąż w oczy)

Odwagi więcej było w zaprzeczeniu,
Niż w nierozsądnem zemsty poduszczeniu.
Przecz umiejętność prawiej władnąć może,
Niż szable, — wielka dla dziatwy pokusa,
A które cóż są? Stal. Więc czemuż noże
Kuchenne, sztandar zrobiwszy z obrusa,
Pod tryumfalny łuk nie idą z chwałą,
Że się im siekać szczęśliwie udało?...

(chwila milczenia, Szołom krok w krok pośpiesza za Zwolonem, zazierając mu pod kapelusz)

Nieprawdaż, panie? Ducha, ducha, panie,
Nie studjowali i są, jak poganie.
Pan to rozumiesz? Ducha! biada, biada,
A wszystko potem na kark mędrca spada.

(z wyrazem smutku, zatrzymując Zwolona znakiem ręki)

Cierpmy — tymczasem żegnam w duchu druha.
ZWOLON. A jakże godność?
SZOŁOM. (uchylając się zręcznie) Szołom, sługa ducha...

(Szołom przepada w jednej z ulic, Sierżant na szczudle się przybliża)

SIERŻANT. Człowieku podły, tyś nam zniszczył siły,
Kiedy się masy w orszak zgromadziły,
I na słów kilka, zaostrzonych chytrze,
Wciągnąłeś całą elektryczność rzeszy,
I padła. Ciesz się! Jak się ona cieszy,
Tak samo ciesz się! Czy twój laur wytrze
Tę krew? A mądrość twa czy taka duża,
Jak one trupów błoto u przedmurza?

(różni ludzie gromadzą się wkoło nich)

Jać nie prawiłem, ale patrzno wasze,
Gdzie mi się wroga oparły pałasze.

(Zwolon ku czołu wznosi rękę dla odkrycia głowy, Sierżant porywa się ku niemu)

SIERŻANT. Co?! Jeszcze ramię będziesz mi zamierzał?
ZWOLON. Z uszanowaniem dla cierpienia...
WSZYSCY. Cha, cha!...
Znamy się! Dobrze acan w puchu leżał,
Kiedy się mury rwały...
SZOŁOM. (w tłumie) Tego gacha
Trzeba nauczyć raz —
SIERŻANT. Latarni niema!...
KOBIETA. Ale kamienie są... Razem czterema!...

(Zwolon uchodzi, za nim tłum)

TŁUM. (goniąc) Och, a! Filozof skoczył... Bah, w kolano!
Przyśpiesza kroku...

(Giną w bocznej ulicy)
(Kobieta w żałobie przechodzi przez plac, chłopiec przy niej)

CHŁOPIEC. Mamo, powiedz, proszę,
Żeby na pana tego nie rzucano,
I, jak mię łajesz, gdy łabędzie płoszę
Na stawie rano,
Tak wołaj, mamo, by nie rozbijano!
MATKA. Co starszym wolno, to chłopczykom zasię...
CHŁOPIEC. (rękę podnosząc) Jak będę duży — poczekajcie! Stanę
Tam, ponad wami, wgórze na tarasie,
I obeliski pozwalam ciosane
Na głowy...
MATKA. Kwiatów zbierz tymczasem wianek
Dla siostry!
DZIECIĘ. (za pędzącym tłumem ciągle patrząc) Mamo, nie!
MATKA. To mi szatanek!...

W głębi zamku dziedziniec.
Na balkonie szerokim pod baldakinem król, królowa, dwór, urzędnicy rozmaici. Niżej, na placu, tłumy ludu wokoło wodotrysków, w wieńce sztuczne ubranych; muzyka, wrzawa i wiwaty — niekiedy milczenie krótkie, głuche.

KRÓL. (zwysoka) Skarcona jest nieprawość, prawi nagrodzeni,
I potok łaski pańskiej wylał się szeroko.
Ten z obojętnych rolę opłucze kamieni.