Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/342

Ta strona została przepisana.

DZIECIĘ. Szedł biskup, potem księży chór, kwiaty na ziemi
Szeptały: «Chwała!» — Kwiatów język się nie zmienia,
Jak język polski, w sercu zawsze jednakowy...
Sam przyznasz — tylko odrzuć myślą cudzysłowy:
Fiołek mówił: «Chwała», i lilja biała mówiła: «Chwała!»
.............
Gdzie matka, gdzie? Przed chwilą z książką tam klęczała.
.............
Zakonnik nowy przybył, były obłóczyny —
I to dlatego kościół w kwiatach, w blasku, w woni.
A wiesz, kto ten zakonnik, i za jakie winy,
I jak się zowie? Zwolon, ten pan, co to oni
Rzucali nań —

(ręką pokazując na Wacława)

Ty mówisz w sercu, że on głupi.
.............
Gdzie matka, a... ja nie wiem gdzie... Lud się tak kupi...

(po przestanku)

Rozmurowano ścianę z cegieł za kościołem,
On wszedł i, jak umarły, stał z żółtawem czołem
Wśród tylu cegieł żółtych, i wapna, i żwiru...

(znów po chwili)

Powiedzą: «Umarł» — tak jest, językiem z papiéru.
Tak ci powiedzą, ale nie językiem kwiatów,
Co taki jest, jak polski — zwiany z aromatów,
Co nie ma sklepień, aby echem mu odrzekły,
Bo czcze są i sklepienia...

(z uśmiechem)

Nieraz mi rozciekły
Nad wyrzuconym oka promieniem, i czułem,
Że, jako namiot włócznią, parłem je lub prułem,
A błękit mi strugami lał się przez sklepienia,
Albowiem czcze są...

(podnosząc się, jakby był przytomny)

...Śpiewy, kwiaty i kadzenia,
Tam matki mojej czoło, nad książkę schylone,
A tam pomiędzy cegły wpada dym czerwone,
I z dymu tego ręka ku mnie się wyciąga,
Jakoby kłos, żółtawa, drżąca tak promiennie,
I te mi słowa pisze: «Wy!», a mówi (dziwno,
Że ręka mówi; wszakże przyjmij to ode mnie,
Bom dziecko) — owoż ręka polszczyzną przedziwną
To mówi: «Weź nazwisko, które jest ze świata,
I już mi niepotrzebne, i już precz odlata,
Weź, ale i «Was» dodaj, wszystkich» — i zniknęła.

(z dziwnym uśmiechem)

Jak oni to cegłami prędko zasuwają,
I wapnem jak to oni prędko zarzucają!...

(po przestanku)

Z początku plama była na murze wilgotna,
Jak trumny cień, a potem schnąć zaczęła z boków,
I tak się, jak osoba zwężała suchotna,
I jako runo szarych na niebie obłoków,
I jak przelotny ptaka cień na ścianie białéj,
I jako plama w oku patrzącego drżąca,
Co nie jest na przedmiocie, ale latająca...

(budząc się)

Gdzie matka, tego nie wiem. Zbiegłem kościół cały
I nic nie chciałem mówić, nic nie powiedziałem,
Bo cóż powiedzieć mogłem?...

(wchodzi Matka; ucisza kroku i, wyciągając rękę)

MATKA. Zostawcie go!
CHŁOPIEC. Spałem.
MATKA. Pogrzebu widok, przytem tłum i dym i świece,
Które sprawują duszność.
PORCJA. Perfumy kobiece.
MATKA. Cóż tobie? Źle?... Aniołku!
WACŁAW. (podnosząc chłopca) On tylko żartował.
DZIECIĘ. (do obecnych) Przepraszam państwa...
WSZYSCY. Czemu?
CHŁOPIEC. Pewniem tu chorował.
WACŁAW. E, gdzież tam!
CHŁOPIEC. Ależ proszę!...
MATKA. Cóż?
CHŁOPIEC. Nieprawdaż, mamo,
Mówiłaś raz, że Cezar chorował tak samo?
WACŁAW. Zabawny chłopiec.
PORCJA. (podając czarkę do ust) Wody napij się, aniele,
A tylko pij pomału...
WACŁAW. Chłopcze, pij niewiele!