Żeby choć ręka jedna,
Żeby choć jedno ramię
Było ze mną!
Do świtu teraz hukać się nie ważę,
Ni pacholęcia wołać po imieniu.
Niksy[1] chcą ciszy, Niksów nie obrażę,
By, na wstrzymanym usiadłszy promieniu,
Jak pająk, pieśnią z prostej zbity drogi,
Groziły milczkiem. Nie obrażę bogi,
Korowodami szłapiące, jak straże
W szerokich wieńcach paproci zębatej;
Do świtu wołać chłopca się nie ważę.
Jeleni łańcuch płynie rosochaty
W pod-księżycowej mgle, jak tratwa duża;
Kozioł na grzbiecie srebrne liże łaty,
Księżyc się w bluszcze osłupione wmruża.
Cichości magją słyszę prawie drzewa,
Jako lepkiemi budzą się pączkami,
I widzę, słysząc, jak gdy Bojan[2] śpiewa,
W świat cię odległy przenosząc słowami,
Które nic z miejsca nie ruszają wcale.
A jednak jesteś raz w lesie, raz w polu,
Na ławie siedzisz, myśląc, że na skale,
Rannym nie bywasz, ale syczysz z bolu,
I są to wszystko tylko słowa pieśni,
I dzieje się to gdzieś, skoro się nie śni.
Głaz jednak, którym osłupiłem nogę,
Za one pieśni słowa wziąć nie mogę!
Czy ten głaz wiedział, żem książę zbłąkany,
Niezwykły tykać kamienia, jeżeli
Wytworniej nie jest zgruba ociosany?
Głaz zadrżał! Jako gdy proca uceli,
Za rzutem kamień podrywając smagły.
Głaz wstał i idzie... zniknął za modrzewiem!...
Pierwszy raz w życiu przebiegły mię jagły,
Pierwszy raz zląkłem się, choć, czego, nie wiem.
Głaz, widzę, idzie w blasku księżycowym...
Idzie, legł na mchu... widzę, jak na dłoni...
Kamień! Choć może progiem był ciosowym,
Lub służył we drzwiach do wiązania koni,
Deptan i wiązan przez ludzkie zwyczaje,
Wylega teraz, gdy ja błądzić muszę!
PROG. Najniższy sługa! Książę mię poznaje?
Najniższy sługa, próg, zyskałem duszę
Po rozwaleniu zamku i, gdzie mogę,
Zabiegam teraz podróżnikom drogę.
Milczałem wieki, gdy deptano po mnie,
Gdy w kości na mnie grywano nieskromnie;
Milczałem wieki — raz przecie, gdy noże
Zbójców na biodrach mych ostrzono, pomnę,
Że zazgrzytałem przeraźliwie: «Boże!»
I odtąd wszystko mi już nieprzytomne.
A teraz progiem jestem grzędy drugiej,
Pałacu, który, gdziebym nie legł, stawa;
Ten niewidzialny jest tyle, co długi.
Niech książę stąpa! Milczę na usługi,
Jak niegdyś w zamku hrabiego Mścisława.
KRAKUS. Wierzyć, nie wierzyć? Oto zapytanie!
Książę brat Rakuz stąpiłby już dawno,
Lub kopnął nogą i całe zadanie
Obrócił z śmieciłem w przypowieść zabawną.
Dlatego pierwszy fortelu dostanie,
Dlatego smoka zwali ręką sławną,
Nim ja, tułactwem i smutkiem zwątpiały,
Do wtórej ledwo dowlekę się skały.
Jeszcze krew z wargi wysysam przeciętej,
A już mi nie chce się jemu złorzeczyć;
Niech będzie zbawcą i na króla wzięty,
Kiedy tak umie wspaniale kaleczyć.
Może wart byłem, że jestem wyjęty
Z pomiędzy mężów, ulubieńszych sławie,
Przyłożyć ręki nie mogąc do dzieła,
Kiedy mi wszystko niedola objęła.
To zrobię jedno, że... że błogosławię!
Lecz śmiech mię bierze i łzy mi się garną,
Myśląc, że ręki jedynie skinieniem
Dokładam na wiatr... Byłżebym już cieniem
Marnym, któremu rzeczywistość marną?
Czyliż, do progu przyszedłszy jakoby,
Gdzie dotkliwego wątku już nie staje,
Wyjrzałem w zaświat, poznały mię groby?
PRÓG. Najniższy sługa! Książę mię poznaje!
KRAKUS. Że niewidzialne zamki są, to pewna.
Rycerz mi jeden sam się o tem zwierzył,
Iż go zaklęta gościła królewna.
Czarów się nie bał, ale długo nie żył.