Wierzy, a z drogim wychowańcem swoim
Rady nie może dać sobie. Ten figlarz
Pojmuje lepiej własne stanowisko...
Raz po raz czegoś, gdy nabroi sporo,
Czoło zasępia, a ciocia nuż cieszyć
Gagatka swego!... Że w innej co tydzień
Jest zakochanym na śmierć, mniejsza o to...
Lecz, gdy z tej błahej słabostki niedawno
Skandal na imię mógł upaść, bo Feliks
Dla jakiejś gwiazdy teatru chciał sam się
Uczyć aktorstwa, ciocia mu stanowczo
Wskazała wyjazd do kąpieli morskich —
Ufna, iż przykład Erazma codzienny
I «wdzięki» moje (bo tak pisze ciocia:
Wyraźnie «wdzięki») wpływ uczynią dobry
Na roztrzepaną wychowańca głowę.
O wdzięki moje! Jakże was publicznie
Ocenić rad był pan Feliks Skorybut
Lub jakże dotąd o teatrze pomni,
Jeżeli w dni trzy po pierwszej wizycie
Pośpiesza z lożą i właśnie na wieczór
Dnia, który... to jest, na jutrzejszy wieczór...
Na wieczór moich zaręczyn... — — Wiesz teraz
Wszystko...
MARTA. Dosyć wiem, by uścisnąć ciebie.
Lecz z kimże?...
JULJA. Jeśli nie zgadujesz, jeśli
Oddawna nie wiesz, jeżeli mnie pytasz,
Ażeby słyszeć tajemnych słów wygłos...
———————————
Spomnij, że kiedyś będziesz, jak ja dzisiaj,
I że się zemszczę, i że ja odpomnę
Rumieńców na twej zadziwionej twarzy,
Pytając ciebie wyraźnie i głośno.
Kto ci obrączkę podać ma nazajutrz?
.............
Tymczasem moją ja wspaniałomyślność
Pełnię; tymczasem wiedz, iż wieczór jutro
My przyjmujemy kółko nasze zwykłe,
Które za tobą od dni wielu tęskni.
MARTA. Nie umiem w szachy grać, jak ty z Erazmem.
JULJA. Pan Erazm niemniej biegle gra w gry inne.
Tobie gorąco?... Czy wiesz, iż ten wachlarz
Zyskał ci nazwę u gości kąpielnych
I że cię po nim mianują zdaleka?
MARTA. Grający w szachy zatrudniają palce
I nikt się temu nie dziwi — ja niemniej
Bez zatrudnienia nie zostawiam ręki.
JULJA. Zda mi się, dzwonki słychać i chód osłów.
Godzina, w której piją mleko. Luba,
Żegnam cię, twej się pamięci oddając.
MARTA. (poglądając za odchodzącą)
Ten dzień jutrzejszy... prawda, że jest ważny.
FELIKS. (od morza zwolna postępując)
Nie, to byłoby gminne; to byłoby
Ciasne, mizerne i ograniczone,
Byłoby (mówmy szczerze) głupie, gdyby
Zakładał sobie kto dla uczuć ramy
I gdyby, jeden cudny widząc profil,
Na bezwyraźne tło zamienił inne.
Medale mogą kilka mieć profilów,
Które na siebie zachodzą, jak chmury,
Poosrebrzane po krańcach księżycem.
To pejzażowi nie szkodzi, to owszem
Dodawa życia przyrodzie...
Jeżeli
Spomnienie divy weźmiemy jak księżyc
(Ze swym na czole złotym dyjademem,
Jak ją widziałem raz ostatni...); jeśli
Uważym jedną jak gwiazdę, to inne,
Jako obłoków pokłady leciuchne,
Czyliż się przez nią nie mogą przesuwać?
Pejzaż azali nie jest księgą prawdy,
Z której się umysł uczy od tak dawna?
Nie! Donna Klara pozostawa w cieniu;
Tem tragiczniejsza, gdy ta oto wczora
Blondyna, Julja, lekką ręką swoją
Co nalewała mi herbatę... Istnie!
Coś się w powietrzu srebrzyło, jak obłok.
Widzę ją! Cóż stąd? Chmurzyska ogromne
Nudnych Erazmów wleką się z północy,
Ulewę niesąc w ciężkich wnętrzach swoich.
Robi się zimno — szukasz parasola
I myślisz w domu zamknąć serce smętne.
Tak, odejść, zamknąć się... są to... wyrazy!
Próżno się będziesz przeklinał, i zwodził,
I wiarołomił zawzięciu własnemu —
Powrócisz do niej, będziesz w progi wchodził
I drżał, że może nie zastaniesz. Czemu?