Pociechy mam ja mnogie... Ot, ten kąt...
Tam Marji cień, dostrzegalny zdala...
Ciszę umarłych serc w księgach moich,
Co nie samem obcują czytaniem.
Bywa, iż zewnętrzność tych tu pism,
Rozesłanych tam i sam, przypadkiem
Ożywiona rzutem światła naraz,
Jako grupy mumij w piramidzie,
Szerokiemi wargi coś powiada,
A mury zejmują to w powietrze,
Które całe należy tu do mnie!
Małoczynnym niech mnie kto nazywa!
Jeszcze nie obliczyliśmy pracy!
Dzień zaświta jaśniejszy ku temu.
— W Babilonie, za Ezechjela dni,
Najmniej czynnym, zaiste, ten bywał,
Kto z załamanemi nie stał dłońmi,
Patrząc smętnie i kiwając głową,
I nie robiąc nic więcej — więcej nic!
SĘDZIA. (wchodząc z Szeligą) Jakem Klemens Durejko, dotrzymam
Choćby nawet sekretu — co więcej,
Że to żaden sekret, to dyskrecja...
— Co komu do tego, czy lokator —
Mówi się tu, lokator godziwy,
Przyzwoity człowiek, akuratny,
Nie zawalidroga albo próżniak,
Nielada kto z ulicy — włóczęga...
Jeśli, mówię, czyni to lub owo...
Sekret a dyskrecja — są dwie rzeczy.
Rozróżnienie zaś sensu z literą
Należy do prostej prawa wiedzy,
Którego się pierwej sędzia uczy,
Niż sędzią jest... a Durejko bywał
I jest... choć na teraz polubownym.
Astronomję pan zna — ja prawo znam.
Niemieckiego mieliśmy doktora
W akademji dorpackiej — ten uczył,
Bywało, z anzacem[1] szczególniejszym!
SZELIGA. Astronomja nie jest tajemnicą
Ni jedynem mojem zatrudnieniem.
Szło mnie tylko, bym się wytłumaczył,
Dlaczego okna te, ta wysokość,
Stosowniejsze są dla mnie, niż owe...
Co to jest ów rozstęp między mury,
Dający na drogę, czy ulicę?
SĘDZIA. Nie ulica to, lecz zajazd owdzie
Do pałacu; na lewo w tym parku
Okno jego boczne przełyskuje
Przez gałęzie klonów i akacyj.
Do hrabiny Harrys on należy,
Która tu rozszerza swoje włości
I opiekę swą nad sierotami
Płci obojej, a zwłaszcza niewieściej.
Lecz Durejki dom, jak stał, tak stoi,
Durejkowej pensja pełna panien.
SZELIGA. (do siebie, w oknie) Któryż kiedy astronom trafniej Perturbacje[2] gwiazdy mógł uważać —
(Każdy powóz zajeżdża tą stroną,
Tamtędy powraca — a to okno
Salonowej oknem jest cieplarni...)
Lat dwa śladu stóp jej nie widziałem.
SĘDZIA. (prowadząc spór z Malc-Yksem, stanowczo daje się niekiedy słyszeć)
Nie słów tu potrzeba, ale czynów...
W całym domu odmienia się wszystko!
MAK-YKS. Umowy wszelako pozostają —
SZELIGA, (do siebie) — Powóz jej... i nawet kraniec szaty.
SĘDZIA. (do Mak-Yksa, głośniej) Co do umów, są ważne i żadne... Dotrzymane z obu stron, lub wcale.
SZELIGA. (dwuznacznie, lubo w monologu, i patrząc w okno) Promiennie tu musi jaśnieć Wenus![3]
SĘDZIA. (do Mak-Yksa) Właśnie, że decyzja astronoma
Dziś lub jutro wszystko poodmienia!
Wenus, i Mars, i Saturn i inne
Ciała tu niebieskie, jak na dłoni.
Mości dobrodzieju!... noce! i dnie!
Czynią swoje mądre aparycje[4].