Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/506

Ta strona została przepisana.


Komu się takie urzędy dostały!»
Więc ja: «Poeto! Przez Boga żywego,
Którego jeszcze nie znałeś — poeto,
Sprawuj mną, niechbym uniknął raz złego
I, kędy lament, zobaczył; mów, gdzie to?
Do furty Piotra świętego mnie prowadź»
.............
Więc tak Wirgiljusz pocznie mi przodkować:



O PIEKLE — DRUGA PIEŚŃ.

Skonały światła dziennego promienie,
A szare mroki, co idą za niemi,
Okryły prace — i wszelkie stworzenie,
Krom mnie jednego, spoczęło na ziemi.
Podróży znojem i znojem współczucia
Na ciągłą walkę zmieniłem oddechy,
Zwłaszcza, że umysł, z dziennego okucia
Wyzuty, wierniej malował mi grzechy.
O muzy, i ty, potęgo tworzenia,
Swoich mi natchnień nie odmów na dobie,
I ty, co lotne utrwalasz widzenia,
Pamięci, próbę nastręczam i tobie.

Więc rozpocząłem tak:
«Wieszczu — niżeli
W przeszłości otchłań stąpimy głęboką
Zważ, czyli wytrwam? — Bo są, co widzieli,
Jako Eneas, acz równie miał oko
Śmiertelne, temu człek zdrowej uwagi
Ani się będzie dziwował, gdy wspomni,
Jak pełną miarę i jakiej to wagi
Do jego losów wiązali potomni.
Skąd i Bóg, złego odwieczny pogromca,
Pobłogosławił wędrówkom Enea,
że jako ojciec, nie obcy łakomca,
Na siedmiu wzgórzach nim zatknął trofea,
Już pierwej — o czem śpiewałeś uczenie —
Te rzeczy palec odsłonił mu boży,
I że Anchiza starego nasienie
Rzymowi kamień węgielny założy.
Co większa, wniósłbym o tymże pielgrzymie,
że może celom służył oddalonym
I tym, co później usiedli na Rzymie
W tiarze Piotra i w płaszczu złoconym.
Bo i z dwunastu wybrane naczynie
Pielgrzymowało z anioły bożemi
Po słodkość prawdy — lecz mojej przyczynie
Czyliż ktokolwiek zaufał na ziemi?
Jam nie Eneas, nie Paweł — i u mnie,
I u znających mnie tyla nie warty,
Więc, jeśli przeczę, to zechciej rozumnie
Osadzić: prawy-m, czy tylko uparty?»
To mówiąc, byłem jak człowiek niestały,
Który co chwila odwleka zaczęcie,
I u stóp ciemnej wstrzymałem się skały,
Ile niewczesnem, bacząc, przedsięwzięcie.
Alić się do mnie cień ozwie wspaniały:
«Zwątpienia twoje znam (ileż to razy
Szlachetną one porywczość cofały,
Jak zwierza-cienia fałszywe obrazy!),
Lecz, abyś trwogę pokonał niesławną,
Wiedz, kto mnie natchnął współczuciem dla ciebie,
Niżeliś o nie zawezwał niedawno!
Jam z owych, którzy ni w piekle, ni w niebie,
Ale w limbowem przestają czekaniu;
Tam skoro dumam, głos cichy lecz miły,
Przeanielskiemu podobny śpiewaniu.
I oczy, słońca jaśniejsze, sprawiły,
Że usłuchałem rad świętej dziewicy.
— Mantuańczyku — mówiła — o którym
Nie dość, że w twojej i obcej stolicy,
Ale i w świecie powieści są wtórym,
Patrz, oto człowiek, którego na ziemi
Kochałam — smutny, gdy w miejscu bezludnem
Przeszkody znalazł — cofnięty jest niemi.
Czyli już zbłądził? Nie sądzę, lecz w trudnem
Zdarzeniu, własnej nieufna przyczynie,
Zaklinam ciebie, ty słowy wieszczemi
Wczas mi go wesprzyj, i żałość niech minie!
Jam Beatrycze, a mieszkam z takiemi,
Że tylko miłość wywołać mnie może,
I wyszłam stamtąd, gdzie obym już była,
Gdzie, przed oblicze stanąwszy znów boże,
Będę się z twojej usługi chwaliła.
Tak kończy — ja zaś rozpocznę: O święta,
Za której sprawą człek wyższe ma czoło
Nad stworzeń tłuszczę, co z nimże zamknięta
W księżyca obrót i niebios tych koło,
Co mi polecasz, chociażbym w tej chwili
Wykonał, jeszcze winiłbym się mocno
O opieszałość. Lecz oświeć mię: czyli,
Z jasności w otchłań zstępując tu nocną,
Skoro cię żądza powrotu zapala,
Ty się jej odjąć nie lękasz — i czemu?
— Posłuchaj! Lękać się tylko zniewala
To, co być może szkodliwem bliźniemu,
Lecz nic innego. Mnie dano jest zgóry,
że ani ogień piekielny, ni wasza
Niedoskonałość mej skala natury.
Błogosławiona tam jest co uprasza
Ze skutkiem — Ona, gdy w łasce pożąda,
Nieodwołalne zmieniwszy ustawy,
Do Lucji rzekła: «Wierny twój wygląda;
Zali go wesprzesz w czas trudnej przeprawy?
A ja go twojej polecam przyczynie».