Więc Lucja, że jest okrutnym przeciwną,
Opuści miejsce i ku mnie popłynie,
Kędy z Rachelą siaduję przedziwną,
I w te się ozwie słowa: «Beatrycze,
Ty, coś jest czujną w chwaleniu przed Panem,
Miałażbyś sidła dopuścić zwodnicze
Na męża, który, niezwykłem się mianem
Dla ciebie jednej okrywszy, zasłynął,
Który cię tyle ukochał — a oto,
Czy widzisz? — Oto ledwo że nie zginął
Czy słyszysz? — Jęczy, dociśnion zgryzotą.
Wokoło rzeka grozi mu Śmiertelna,
Oceanowi nie rada hołdować
Ni ludzkiej dłoni, lecz w prądzie tak dzielna,
że jeszcze po niej nikt nie śmiał żeglować».
To słysząc, z świętej powstałam ławicy.
A ufna w muzie, przez której natchnienie
Twoi się nawet wznieśli zwolennicy,
Zstąpiłam. Na tem skończywszy mówienie.
Poczęła okiem naglić mię zroszonem.
I uczyniłem co rychlej, jak chciała.
Przed bestją własnem zakryłem cię łonem;
Lecz teraz, kiedy dostępną ci skała,
Cóż poczniesz? — Czemu, z błędnemi oczyma,
Nie postępujesz, jak człowiek trwożliwy?
Gdzież serca ufność? I jeszcze coć trzyma?
Wszakże na dworze niebieskim trzy panny
Błogosławione piastują twe losy.
A ja ci pochód wróżę nieustanny».
Jak kwiaty nocą zamknięte dla rosy,
Kiedy je słońce z pomroku wywoła,
Na ukrzepionej powstawszy łodydze,
Już całem okiem patrzają dokoła —
Tak i ja, trwogi gdy wczas się zawstydzę,
W te słowa rzekłem: «O, wielce łaskawą
Ta opiekuńcza istota na niebie
I ty, że moją przejąłeś się sprawą.
Wiedz, że odtychmiast ślubuję dla ciebie
Wszelaką serca i myśli powolność,
Bo tyś mi drogę uprościł zawiłą,
Strwożony umysł wybiwszy na wolność.
Więdz idź — niech jedną i wolą, i siłą
Zdążamy odtąd! Więc sprawuj, jak wodze
I mistrze czynią!» — — tu słów już nie było,
Ale po dzikiej ruszyliśmy drodze.
Gdy dnia skonanie dzwon opiewa łzawe,
Podróżnik, tęskniąc za rodzinną stroną,
Ku swoim myślą wraca upragnioną:
Więc i ja również — póki brzmiało «ave»,
Słuchałem... potem cichość była głucha.
— To, ku siedzącym obrócony cieniom,
Spostrzegłem rękę wyciągnięta ducha,
Który się podniósł, ręki tej skinieniom
Zdając się szukać powolności ucha.
— I ku wschodowi obie potem dłonie
Obrócił, cały w oryjencie tonie,
Jakoby mówiąc: — «Boże! — okrom ciebie
Nie stoję o nic» — i te nucił słowa:
Te lucis ante. — Ale, jakby w niebie
Śpiewano, słuch mój, serce, pierś i głowa
Były zajęte śpiewem tym odrazu.
— Aliści, wyraz łącząc do wyrazu,
Zabrzmieją wtórem inne cieniów roty,
Z oczyma w niebo wzniesionemi: O ty,
Co czytasz, prawdę jeśliś rad odsłonić,
Uważ, jak lekka cieni ją zapona!
(Zaiste, długo się niezdolna bronić.)
— Na grupę cieniów, co, tak zamyślona.
Z pokorną w niebo zwraca się obawą,
Patrzyłem; alić, nagle dwaj anieli
Od niebios ku nam i cieniom spłynęli.
A każdy oręż ręką trzymał prawą,
A oręż tępy był i zbawion końca...
Szaty ich lekkie, barwy szmaragdowej,
Błądziły na tle przezroczystem słońca,
Jakoby listki świeże w czas majowy.
Z onych aniołów jeden się przed nami
Zatrzymał, drugi na przeciwnym brzegu.
Tak, że we środku byłem ja z cieniami.
I tylko jasny włos, rozwiany w biegu,
Anioła, który zdala był, widziałem;
Lecz twarzy cieniów, w jedną zlanych falę,
Dla obfitości nie rozeznawałem.
— «Ci oba, w wielkiej jaśniejący chwale,
Z zastępu Marji są», — tak mówił do mnie
Sordello; — «czuwać muszą tu przytomnie
Dla sideł węża, co za lada chwilę
Nadbieży ku nam, w całej pędząc sile»
— Więc ja, niepewny miejsca ani doby.
Postąpię, zwrócę się i wraz z Sordellem
Do Wirgiljusza przypadłem osoby.
Trzej, lubo wspólnym połączeni celem.
Pomiędzy cienie zstąpmy teraz blade
Dla rozmów, którym bardzo będą rade.
(To nie jest żadne dobre tłumaczenie
I tyle ledwo warte, co rysunki.
Ale, że Danta, wiesz, jak bardzo cenię,
Że nie stokrotne słodził mi frasunki,
Że zawsze ze mną był ten wielki człowiek,
To, ile razy wczytam się, a potem
Podniosę ręce dla przetarcia powiek,
Pod jego skrzydeł czuję się namiotem —
Obrazów tysiąc wkoło mnie się snuje
I tysiąc pieśni słyszę wkoło siebie,
A radbym wszystkie objać tak, jak czuję,
I udarować niemi... Kogóż? — Ciebie.
(1846).