woduje obwinienie o złodziejstwo, spowiedź szczera rodzi podejrzenia samochwalstwo uczniów szkodzi mistrzowi, niezrozumienie i umyślne nieocenienie popędza aż do oddania sobie samemu sprawiedliwości niesmacznej i szkodliwy nałóg mówienia o sobie rodzącej. Męstwo i poświęcenie się w obronie sprawy kościoła nie pomaga w więzieniu, okrom, iż spokojem ducha darzy. W tem wszystkiem człowiek ten bez ironji, bez rozpaczy, bez wyczerpnięcia się, zdawałoby się, że, otoczony na wszystkie strony zwojami wężów, bawi się, rysując dziwaczne ich przewoje do utworzenia zczasem onej sławnej głowy Meduzy, która w rękę Perseusza potem włożył. Z tego to stanowiska czytając pamiętniki Benvenuta, zaiste, pod zabawnością ich zewnętrzną, niekiedy dla północnego ucha płaską nawet, czuć tę wielką głębokość, która niektórzy w Don Kichota przygodach odkryć i poczuć już nareszcie umieli.
Ktoby chciał wiedzą Pańskie tykać łono
I znać, jak człowiek odmodla się ziemi
Niechby go pierwej tak, jak mnie, więziono,
Z ciężarem myśli, z tęsknotą za swemi,
Dalekość których w każdej szersza dobie:
Wreszcie — z wspomnieniem także i... o sobie!
Więc, skoro zacne ty poczynasz dzieło,
Wraz niech cię porwą i zamkną złośnicy
(Lecz nie wiedz, skądby się ratunku wzięło!)
Owszem — niech jeszcze skradną cię w ciemnicy,
A ty, grób czując, patrz, jako się śmieje
Rubaszny strażnik pijąc twą nadzieję...
Potem się zmocnij i wyłam za kratę,
Drabinę obmyśl, a w braku skocz zgóry,
Byś zczasem w dolną poszedł kazamatę;
Lecz niedość — pierwej, przesadzając mury,
Złam jeszcze nogę i owiń we szmatę,
A psów i ludzi gdy cię zwietrzy paszcza,
Bądź znów w więzieniu mokrem, i bez płaszcza,
I znów bez wieści, krom jakiej nowiny
Chmurnej, gdy jadło wnoszą ci i drwiny!
Tu więc, że niema nic na bezpodłogach,
Korzystasz naprzód z płanu: iż jest równy,
Więc nie zasiedzisz, jesteś wciąż na nogach;
Dalej, że strażnik, nie będąc wymowny,
Równie się skąpo, jak zamek. otwiera,
Więc i duch niemniej ścisłości nabiera...
Skąd wraz natchnieniem czujesz się ciężarny,
Tylko, że pióra, dłóta brak, jak w lesie;
Modlitwy zatem (niegdyś zachód marny!),
Tylko, że z każdą sto się widzeń niesie...
Dla tych nim miejsca osobne zastrzegę,
Baczę, ażali wątku nie odbiegę,
Pieśń na więzienia poczynając chwałę,
Słowem, iż kąt to wart, co niebo całe!
Tu wszakże zacny nie ma gościć poco
(Chyba, iż wznosi podłych władz sumienie),
Nikczemni owszem, skoro dniem i nocą
Jęczą na Boga, kończą przez zwątpienie;
A to jest piekła rzecz, gdy tak się pocą...
I — niechby złośnik taki był schwycony
(Taki, że takim świat go aż nazywa),
A na lat parę dobrych osadzony;
Wypłynąłby on czysty, jak oliwa,
Mądry i święty i łatwo współczuty:
Tu bowiem naprzód się subtelni dusza,
Potem to jakoś w szkielet idzie spsuty,
Muskuły potem i serce porusza,
Czyszcząc nieledwo że kaftan i buty,
W sposób, iż tak się materja wyleni,
Że aż się w niebios spostrzegasz bezdeni.
To chcąc opisać, chodzę raz po celi,
To głowę wznosząc, to błędne ramiona,
Nagle zębami uszczknę, jak z kądzieli,
Drzazgę, gdzie rama drzwi jest wychylona,
I mam już pióro — wraz kropla kałuży
Za doskonały mi atrament służy —
I oto, oto płomień Apollina,
Nie mając więcej nad to, w wielkiej burzy,
Czuję... iż kończy się właśnie, gdy wszczyna...
Zaiste — pierwej pomyślnośćby warto
Zaznać, niż z tych się dziejów zbliżysz kartą;