Lubo wszechsztuki więzień wie tajniki,
Lekarskiej naprzód, krwawym zna to potem,
Bez korowodów długich i aptéki,
Dalej półświatłem szpitalowem — potem
Więzienie jeszcze ma sobie właściwy
Kordjał, że mowny czujesz się, i tkliwy,
I rzutki — tego radziłbym zażycie
Komuś, co, leżąc, obce waży życie —
W sposób, że człowiek po takim kordjale,
Wyszedłszy na świat, roztropnym jest wcale:
Czy to o wojnie rzecz, czy o finansach,
Czy o pokoju jakim, czy aljansach...
Przytem, cokolwiek pocznie, to jak z płatka,
W sam raz i nigdy nie szerzej, jak kratka.
Zarzucić mógłbyś, iż krótsze stąd życie...
Skąd wiesz? A może i właśnie, przeciwnie —
Tem mocniej zwite, że schowane skrycie;
Co do mnie, chwalę tak, jak znam, naiwnie
Za kozą mówiąc. z tą różnicą małą,
Aby jej godni nie chodzili cało.
I tak — ktokolwiek ważne rzeczy czyni,
Radziłbym, aby też, jak ja, Cellini,
Człowieka, rzeczy, dobra cenić pierwéj
Spróbował u tej więzienia Minerwy;
Bo może świat się niepotrzebnie wini,
Bo może często same zwodzą nerwy.
Jakoż pod czasy, gdy byłem więziony,
Widziałem różnej godności osoby;
A krócej, im kto więcej zasłużony:
Tych bacząc, rychło swe kończących próby,
Wolałbym zmienić kolebki na groby —
Lecz dość — by zbytnia nie zwiodła mię cnota,
Z tak przeczystego cały będąc złota,
że ani słusznem na płacę byłoby,
Aniby dobrem było do roboty!
Jest jeszcze inna myśl, z której ja sprawę
Zdałem; na jednej z ksiąg mego kuzyna
Znajdziesz to, starą unosząc oprawę,
Po brzegach, gdzie się wiersz każdy zaczyna.
Spisałem ówdzie każdy ból po bolu,
Taki, że, kiedy O kreśliłem — bracie,
Trzy razy drewno pierw było w półkolu,
I chyba dusze, na dnie piekła zwite
Na węzły, bólem takim są przeszyte...
I — lubo śpiewam ja rymem więzienie
Dla tych, co o tem, zda się, nie są pewni,
Że bystrzej światło wypryska przez cienie,
Ani też nadto czuli są i rzewni:
Wszelako radbym, by się ze mną stało
Dziś, co czytałem dziś chwil temu mało,
I słucham, zali głos mię nie doleci:
«Wstań, łoże twoje weź i chodź — mówię ci!»
O, śpiewałżebym «Credo», i «Regina
Salve», i «z Duchem w Imię Ojca, Syna»,
Jałmużny dając tak gęste, jak szczere —
Ja, com w liljową przeszedł pleć i cerę,
Tak, że Florencji dość mam, dość i Francji,
Gdzie kwiat ów w herbie, acz dla elegancji...
.............
Lękam się tylko, że zdarzyć się może,
Iż, do szpitala wreszcie (Anuncjaty)
Wchodząc, gdy zoczę malowane kwiaty,
Jako stworzenie ucieknę nieboże...
Oh, nie — nie dla Niej, która temi pączki
Błogosławiące ubieliła rączki,
Lecz, iż z każdego liścia, gdzie się zwija,
Skręcono pazur, co, jak gwóźdź, przebija;
Więc mógłbym popaść w strach i podejrzenia
Czarne na kwiat ów, najbielszy z stworzenia!
Oh, bom ja widział... (Słuchajcie, boleśni,
Czyści i smutni!...) jam te widział rzeczy
których człek sam z siebie nie śni:
Ciemność na próżny ród spadła człowieczy,
Kopule dzwonów przepękły bronzowe
Na zamku, i ja wychyliłem głowę;
I mówił do mnie ten, co prawdę waży:
«Wynijdź!» — a potem światło błysło nowe,
I ja patrzyłem na chmurę żałoby,
Co szła, liljami pstra połamanemi,
I pobrzmiewała łzami — a na ziemi
Wielu się w łoża chowało, jak w groby.