Strona:PL Dzieła Cyprjana Norwida (Pini).djvu/512

Ta strona została przepisana.

Panie — jakkolwiek, gdybyś miał z nich schodzić,
Zreperowałbym...
MARULLUS. Mnie, dowcipnisiu płaski?...
DRUGI OBYWATEL. Raczej — obuwie...
MARULLUS. Jesteś więc łatacz?
DRUGI OBYWATEL. Tak — i przeto mówię,
Że żyję z próżni i z braku, nie z zysków,
Ani z nadmiaru w handlu i z ucisków,
Lecz czysto, z samej przestrzeni... niewinnie...
Owszem, częstokroć trzewik skołatany
Wiekiem, częstokroć chodak bez nadziei
Ratuję, krzepię, wspieram dobroczynnie.
W kwestjach tych doktor jestem zawołany,
Tak, iż wielekroć człek w szczęsnej kolei
Na dziele moich rąk bywa zdybany.
FLAVIUS. Lecz czemu swej się nie trzymasz praktyki,
Przenosząc wodzem być tej błędnej kliki?...
DRUGI OBYWATEL. To — tylko, żeby zużyła trzewiki...
(Przeto iż jestem wyłącznie łataczem).
Jakkolwiek wyższą też przyczynę mamy,
Albowiem z wjazdu Cezara się raczém,
Którego widzieć wyszliśmy do bramy.
MARULLUS. Jest się czem raczyć!... Zapewne lenniki,
Łupy, haracze, ludy wiedzie tłumne,
A króle lecą przy bokach kwadryki...
O! słupy... więcej, głazy bezrozumne,
Kamienne serca, rzymscy barbarzyńcy!
Czy Pompejusza imię, dobroczyńcy,
Pomnicie?... Skoro tyle, tyle razy
Czepialiście się na budynków głazy,
Na wieże, w okna, na dachów załomy,
Z dziećmi na rękach, jak żyjące domy
Piętrząc się, całe dnie stojąc, bywało,
By cząstkę płaszcza zoczyć się udało,
Gdy wielki wchadzał Pompejusz — a skoro
Wóz zabłysł, takie mu okrzyki brzmiały,
Że Tyber na dnie, skąd wody nie biorą,
Odbrzmiewał — groty falom wtórowały.
I dziś — ciż sami, co robić tu chcecie.
W świątecznych szatach. co tu chcecie robić?
Czy kwiaty rzucać przyszliście, czy śmiecie
Temu, co raczył Pompejusza pobić?...
Precz z oczu... dalej! Do domów... do domów
Na klęczki... modły śląc do Pana gromów.
By wstrzymał takiej karę niewdzięczności...
FLAVIUS. Tak, tak, do domów, zacni współziomkowie,
I na pokutę onych waszych złości
Niech każdy między swoimi rozpowie,
By szli nad Tybrem usiąść, płakać póty,
Póki nie wstanie z brzegów swych wyzuty...

(Lud wychodzi)

Patrz, o Marullu, jak te podłe duchy
We własnych sumień okułem łańcuchy...
Ty — tędy idziesz ku Kapitolowi?...
Ja ówdzie — — Wieńce obrywaj po drodze.
MARULLUS, Nie pomnisz święta Luperkal — kto to wié,
Czyli się godzi?...
FLAVIUS. O świętej tu nie mowa trwodze,
Mówię-ć, trofea zrzucaj Juljuszowe;
Tymczasem ja stąd do dom pognam tłumy,
Ty, cobyś spotkał, również pędź na głowę.
Piór kilka zbędzie z cezarowej dumy
I da mu polot na przyjętą skalę,
Niżby nad ludzki wzrok powionął skrzydłem,
Współczesność minął, ni dbał o nią wcale,
I stał się więcej czemś niż my — straszydłem!

AKT TRZECI.
SCENA II.[1]
(Brutus, Kassius i tłum obywateli rzymskich)

OBYWATELE. O sprawozdanie lud po dwakroć woła!!...
BRUTUS. Za mną więc, bracia, i rzecz niech zagaję,

  1. O ile w pierwszym ustępie tragedji «Julius Caesar» genjalny autor, wprowadzając na scenę szewców partaczy, poczyna od najniższego punktu polityki rzymskiego narodu, o tyle w scenie drugiej aktu III-go maluje on forum; te dwa epizody, przy sobie położone, dając obraz w najniższym i najwyższym stopniu światłocieniu uważany, nie zdawało się nam niesłusznem do siebie przybliżyć — ile że całej tragedji tłumaczenia nie dajemy. W oryginale mowa Brutusa prozą jest napisana, a Antoniusza wierszem. Shakespeare używał niekiedy prozy wpośród rymowanych dialogów, nie dlatego, iżby, jak mniemają, zaniedbał ogólną całość formy, ale iż, będąc najdramatyczniejszym pisarzem i jakoby aktorem z piórem w ręku, więcej zwracał on uwagę na wykończenie toku i właściwości akcentów, niż na robotę książki — tłumacz wszelako nie usprawiedliwia się niczem, jeśli tak literalnie kopiuje to, co w czytaniu nie dozwala płynności, a czego innemi zaletami nie może zrównoważyć. Tak kopista obrazu, gdyby za wiele baczył na tożsamość natury płótna, a niedość na wrażenie całości oryginału, wykonałby dzieło nierówne i niezrozumiałe właśnie przez niestałą i nieharmonijną wierność z oryginałem. Tłumaczenia Shakespeare’a nie dlatego są mętne, iż Shakespeare jest niejasny — owszem, jasny jest bardzo, ale że — będąc w wielu stopniach głębokim — tłumacz, w jednem miejscu tego stopnia, w drugiem innego stopnia głębokość tłumacząc, daje dzieło nierówne w całości swej i mętne przez nietłumaczenie jednego tylko stopnia piękności oryginału. Tego nabyliśmy przekonania, wczytawszy się z jednej strony w tłumaczenia, a z drugiej w tekst angielski. (P. P.).