Delfinka, która żyje jeszcze do dzisiaj. Pułkownikowa bardzo zręcznie opowiada różne anegdoty o wyżej wzmiankowanym hrabi i kilka niezrozumiałych przypowieści o książętach Z***. Panna Helena, córka wielmożnej pułkownikowej z pierwszego małżeństwa, nietylko że jest ukształconą zupełnie przez mamę dobrodziejkę, ale dużo jeszcze winna sobie samej i wybornym towarzystwom, w jakich bez ustanku przebywa. Ona to zręcznie przypomina mamie o oryginalnym hrabi i o książętach Z*** tam, gdzie tej zaczepnej broni koniecznie użyć potrzeba. Umie jeszcze pułkownikówna przelęknąć się, gdy która z staropolskich gospodyń mówi o trzodzie chlewnej, albo gdy jaki nierozważny młodzieniec coś o małżeństwie napomknie.
Panna Helena do tego wszystkiego nie cierpi jeszcze nazwiska Drążkowskich i z tejto przyczyny wspólnie z matką obojętnie spogląda na Edwarda, który jest ulubieńcem pułkownika.
Delfinka, stara wyżlica, bardzo mało już jest do suki podobna, ale śpi wybornie, i śmiało zaręczyć mogę, że do żadnego oryginalnego hrabi bynajmniej nie należała.
O panu Edwardzie jużeśmy na początku dość obszernie wspomnieli, dodać tylko wypada, że pilność tego młodzieńca dopiero po przybyciu Bartłomiejka zaczęto w szkole wychwalać, dawniej bowiem panu Edwardowi, zapewne z przyczyny jego popędu do historji naturalnej, nadzwyczaj często wykładano o zwierzętach czworonożnych, o osłach.
Co się tyczy Bartłomieja Sochy, bardzo wiele już powiedziałem, bo chłopak ten, jako nierodowity szlachcic i nietytularna osoba, jakże może zajmować tyle miejsca, ile przedniejsze członki rodziny pułkownika? Zresztą, samo nawet pospolite nazwisko u większej liczby czytelników może dać niekorzystne o smaku autora wyobrażenie!
Kończę więc moje postrzeżenia nad domem państwa Drążkowskich, nie dodając wszakże żadnej wiadomości o służących, gdyż te wszystkie wyłącznie do samej pani należą; a tak jakoś dziwnie się zdarza, że każda z nich, z początku doskonała, za parę tygodni o ogromne kradzieże obwinioną bywa.
Należałoby jeszcze, jak mniemam, dołączyć tutaj słówek kilka o radczyni W..., najserdeczniejszej przyjaciółce pani pułkownikowej; kobieta ta, między nami mówiąc, rówieśnica JW. Drążkowskiej, w trudnej sztuce odmładzania się przewyższa przyjaciółkę. I stąd to właśnie wypływają ustawiczne pomiędzy niemi nieporozumienia, które pułkownikowa jak najusilniej maską przyjaźni niweczy, ażeby nie rozerwać stosunków z bogatą wdową, jako mogącą nierównie łatwiej uczęszczać do stolicy i modne stroje zakupować.
W obszernej izbie jadalnej zasiedli wszyscy do stołu: pan pułkownik, pani pułkownikowa, panna pułkownikówna — i kupiec przejeżdżający, który kiedyś do współki z panem Drążkowskim należał, a teraz wspomina o tem z dumą, jakby jaki wojownik o przeminionych zwycięstwach. Dalej zaś, dalej od państwa, w miejscu, które jest wzrostem równe, a godnością niższe od innych, siedzi jeszcze panna służąca z turkusowemi kolczykami, z pasmem jedwabiu na szyi, ze szpilkami, wpiętemi w suknię, siedzi i milczy, je bardzo mało, maleńki palec wystawia, widać więc, że świeżo przyjęta, chce sobie zapewnić pewien rodzaj szacunku u całego dworu. Wszyscy zajęci są wieczerzą, cisza, słychać tylko szelest talerzy i szczekanie psów na podwórzu.
Wtem nagle zabrzmiały koła i zawołano w sieni: «Panicz z Warszawy przyjechał».
— Ciekawa jestem, co też radczyni pisała — rzekła panna Helena do pułkownikowej, lecz nie ruszyła się bynajmniej, ażeby powitać brata, który właśnie wchodził do izby.
Po chwilowym paroksyzmie solennych uścisków nastała znowu cisza, bo papa przeglądał nagrodę syna, a że nigdy nie używał innych książek nad kalendarze i regestra, wszyscy więc z obowiązku szanowali tę nadzwyczajną chwilę, chociaż nawet panna służąca uważała, że pułkownikowi z książką w ręku i z oczyma, w nią wlepionemi, jest bardzo nie do twarzy.
Tymczasem pani pułkownikowa i panna Helena, zajęte rozpakowywaniem sprawunków, nie zważały bynajmniej na nikogo, tylko rozrywały pieczątki różowych bilecików, zapytywały zkolei, czy radczyni jest zdrowa... czy nie mówiła, kiedy przyjedzie...
Kupiec milczący siedział, jak od początku wieczerzy, i łyżkę srebrną odnie-