Nieczystość — rzekł lord półgłosem i jakoby pochylając się od ucha do ucha jednym i drugim — nieczystość jest to niskość!... Jest to niskość!... — powtórzył głośniej. — — Jakoż, gdyby taż sama starożytna dama z tąż samą i niemniej pełna urną znajdowała się ze mną na wysokości, do której zwykł mój dobiegać balon, mogłaby wypróżniać naczynie swoje bez obawy najmniejszej, bo tam nieczystości wcale niema!... Tam ciągły porządek jest i pełni się, w ustawach sił i warunków atmosfery założonym będąc.
Trefniś jakiś, do mojej tajemnicy próżno kołacąc, rzucił był anegdotę, jakoby z wysokości balonu mojego upadł nieczysty papier... Musiałoby to być raczej z okna Ksantypy, a nie z tych sfer, z których, cokolwiek się odepchnie, musi się doharmonizować do porządku ogólnego wśród włókien, kryształów, kropli, ruchu, pary i pędu...
Jednem słowem: za wysoko ja się podnoszę, ażeby dotyczyła mnie nieczystość!... Co ci się podoba, stamtąd rzuć, a potem o szafirowej nocy letniej patrz na spadający aerolit... Jakże on jest pięknym!...
Czystość zależy na podniesieniu się stosownem, — nieczystością zaś jest poniżenie się... lub kogo... Czystość, która musiałaby, degradować[1] ludzi, ażeby siebie utrzymać, byłażby bezplamną?
Ażeby przeto całego mojego o niej pojęcia dochować, wznoszę się; tudzież, ażeby protest mój nie był tylko czczemi wyrazami, lecz ażeby nosił pieczęć dopełnienia czegośkolwiek w kierunku tej prawdy.
Kto ma błogą wolę śmiać się z tego, niechaj to pełni teraz... teraz... bo poczuwam łzę w oku...
Mówiąc zaś to, począł lord z nieprzyśpieszonym, ale nieco namiętnym ruchem przecierać różowe kąty oka lewego i, zlekka kładąc potem rękę na ramieniu doktora di San Luca, rzekł:
— Ludzie nie są jeszcze czyści... są dopiero perfumowani...
Nie przestankowe już, ale zamykające wyczerpniętą treść nastąpiło potem uciszenie, które wraz zapełniać rozpoczął zegar biciem godziny śniadannej. Staraliśmy się więc dopełnić ceremonjału pożegnalnego z rzetelnością taż samą, z jaką dopełniliśmy delegacji, lubo ta rozwiązała tylko zakład, zagajony płocho.
Do jakiego rodzaju obłakania scjentyficznie[2] się policza manja lorda Singelworth? Tego nie podnosił doktór di San Luca, zapewne przez takt i delikatność — dwie właściwości cenne, a wyznać trzeba, że nierzadkie pomiędzy uczonymi italskimi.
Natomiast improwizator Toni di Bona Grazia z większym, niż kiedy, zapałem głosi, że ulatujący podróżnik jest mężem misji, jest uprzedzicielem i zwiastunem wielkiej epoki nowej, która ma stać się dla ludzkości całej rodzajem puryfikacji[3] i czemś do revivalu[4] amerykańskiego podobnem... revivalu, o którym (mówiąc i szczerze i na stronie) ani nasz stary, ukształcony i niewolniczy kontynent nie ma słusznego pojęcia, ani byłby na siłach, ażeby go u siebie spróbować i zaszczepić!... Archeologia tu raczej — lubo wstecz, ale żywo i świetnie — działa.
Jakoż nadeszła niebawem uroczystość św. Marka z nieporównaną swa regatą. Wenecjanie wszyscy się znaleźli nagle u Wielkiego kanału, a tak wszyscy, że na placu św. Marka i w okolicach jego gołębie tylko same i niepłoszone przechadzały się po szerokim bruku.
U mostu wysokiego, u Rialto, flagi wszystkich barw, chorągwie wszystkich wieków i ludów grały wstęgami w wietrze; małe maskaradowe okręty, wyzłacane nawy z różnych epok, galery pstre herbami, czarne gondole i rozmaite statki spotykały się tak nieraz żebrami boków swoich, iż suchą nogą mogłeś przejść całą kanału szerokość, tam i napowrót.
Wszystkich oczy wigrane lub wlepione były w ten wir archeologicznego szału, który nie bez pobudek uwzględniała roztropna austrjacka policja.
Raz tylko kilka znacznych grup obróciło spojrzenie swoje ku górze, gdzie wzniesionemi wiosły gondoljerowie pokazywali maleńki i mdły punkcik, znikający w przestworzu...
Był to balon lorda Singelworth.