I narobiłeś romansów. A Adam
Prometej: «Z pracy, bez ciebie, upadam,
O przyjaciółko!» — woła, jako w pieśni,
Co nad pieśniami pieśń, próżno się wcześni!
O Polsko, pieśnią Pan Bóg cię zapala,
Aż rozgorzejesz, jak lampa na globie!
I chłop, co nieraz rąbie u Moskala,
Dla onej pieśni robi, co jest w tobie,
Dla onej, która to carstwo rozwala!
Rzecz dziwna! Wszakże jeszcze są dziwniejsze.
Pieśń twa, o Polsko, przeszła już ciemniejsze
I na świeczniku staje ze skrzydłami
Złotemi... także dźwięk, co gra harfami
I polonezem przechodzi Europę...
I — tylko kształtu nie masz dla wnętrzności:
Alabastrową jakoby kanopę[1]
Dłótując, bryły zawsze nam za drobne
I zawsze formy do obcych podobne...
Kto kocha, widzieć chce choć cień postaci;
I tak się kocha matkę, ojca, braci,
Kochankę, Boga nawet, więc mi smutno,
Że mazowieckie ani jedno płótno[2]
Nie jest sztandarem sztuce, że ciosowy
W krakowskiem kamień zapomniał rozmowy,
Że wszystkie chaty chłopskie krzywe, że kościoły
Nie na ogiwie[3] polskim stoją, że stodoły
Za długie, świętych figury patronów
Bez wyrazu; od szczytu wież aż do zagonów
Rozbiorem kraju forma pokrzywdzona woła
O łokieć z trzciny w ręku Pańskiego anioła.
Niejeden szlachcic widział «Apollina»
I skopasową milejską Wenerę,
A wyprowadzić nie umie komina,
W ogrodzie krzywo zakreśla kwaterę,
Budując śpichlerz, często zapomina,
Że użyteczne nigdy nie jest samo,
Że piękne wchodzi, nie pytając, bramą!
Kto kocha, widzieć chce choć cień obrazu,
Choć ślad, do lubej wiodący mieszkania.
Choć rozłożone ręce drogowskazu,
Choć krzyż, litanji choć nawoływania.
Choćby kamienną wieżę, w błyskawice
Idącą, Boga by oglądać lice!
Bo miłość strachu nie zna i jest śmiała,
Choć wie, że konać musi, jak konała;
Choć wie, że krzyżów za sobą pociąga
Pułk, jak wiązanych arkad[4] wodociąga,
I że przypłynie krwią do kaskad[5] wiecznych,
Czerwieniejących w otchłaniach słonecznych.
I wszelka inna miłość bez wcielenia
Jest upiorowem myśleniem myślenia.
Bo u Polaków Charitas[6] z Amorem
Są już miłości słowem niepodzielnem,
Którego logik nie przetnie toporem,
Jak bohaterska pierś, jest nieśmiertelnem.
O Grecjo! Ciebie że kochano, widzę
Dziś jeszcze w każdej marmuru kruszynie,
W naśladownictwie, którego się wstydzę
Za wiek mój, w kolumn karbowanych trzcinie,
Opłakiwanej od wierzchu akantem[7],
W łamanych wierszach na łkania zapału,
I w sokratejskiej sowie z ócz brylantem,
I w całej filos[8] twojej — aż do szału!
O Rzymie! Ciebie że kiedyś kochano,
W kodeksie jeszcze widzę barbarzyńskim,
Którego krzyżem dotąd nie złamano,
W akademickim języku latyńskim,
W pofałszowanych Cezarach i w słowie:
Roma. To odwróć, Amor ci odpowie!
- ↑ kanopa (grec.) — wyobrażenie bożka (pierwotnie egipskiego) w kształcie brzuchatego dzbana (lub beczki) z głową i nogami.
- ↑ Autor «Machabeuszów na popiołach swych domów» i «Matki Boskiej Śnieżnej» pierwszy poczuł powagę sztuki narodowej i kierunek jej odgaduje. Orłowski był krajowym, ale nie narodowym — przedstawiał rzeczy naturalne, nie naturę rzeczy, przedstawiał, co widział, a nie co przewidział! (P. P.).
Autor «Machabeuszów» — Wojciech Stattler (1800—1882), profesor krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych.
Aleksander Orłowski (1777—1834), malarz rodzajowy i portrecista. - ↑ ogiw (franc.) — łuk śpiczasty (w architekturze).
- ↑ arkada (późnołac.) — sklepienie łukowe, wsparte na filarach.
- ↑ kaskada (franc.) — mały wodospad.
- ↑ Charitas (grec.) — personifikowana miłość bliźniego, miłość chrześcijańska.
Nie radbym przechodzić granic, laikowi naznaczonych, wszakże, jeżeli to herezją, to zapytuję, co jest «akt pragnienia», stygmata etc. (P. P.). - ↑ akant (grec.) — roślina, zwana po polsku «niedźwiedzia łapa» lub «barszcz»; tu: stylizowany liść tej rośliny jako ozdoba architektoniczna.
- ↑ filos = filozofja.