Z dojrzałej mówiąc wiedzy i prostoty:
«Żołnierzem jestem, cokolwiekbądź robię» —
Lecz, gdyby wszelkiej energji przytomność
Umiała spożyć zawsze, co współczesne,
Nie odkładając nad siew na potomność:
Oh, jużby dzisiaj te rany bolesne
Ledwo to czuły, co zna noga bosa,
Na węża głowie postawiona płaskiéj,
I nikt za łaskę nie marłby już z łaski,
Wołając: «Gdzież jest, o śmierci, twa kosa?!...»
Ale ruszenie takie pospolite,
Taka dodatność sił nieustająca,
Co, idąc ciągle, zaledwo się trąca,
To jeszcze rzeczy, dla świata zakryte —
Zakryte laurem, lub oliwnem drzewem,
Nad ruinami przysionków bez celu,
I nie ma taki minister portfelu[1],
Któryby wiedział, co jest bożym gniewem?...
I nie są wojny, nie są uprzedzone,
Aż gniew ów boży wybuchnie koniecznie,
Aż gdzieś kruszcową wyszczerbi koronę,
Zaświta wszystkim stanom obosiecznie,
Posady wstrząśnie skłamanych pierw gmachów,
Strach z śmiechu robiąc, lub śmiechy ze strachów;
Byt aż wszelaki poduma o celu,
Czas, o wieczności myśląc, brew nasroży,
Minister szukać aż pocznie w portfelu,
Coby to było tak zwany gniew boży!?
Twierdząc, że jeśli epok nie ma wieczność,
A miłość granic nie ma, to obiedwie
Tylko są bladym pomysłem zaledwie:
A przeto boży gniew jest to... konieczność!
Nienalanego uczciwie kielicha
Męty ostatnie, plama na dnie licha,
Którą na nowo odszlachetnić trzeba
Golgotą wtórą i setną Golgotą,
Krwi wytryśnięciem szturmując do nieba —
Oto więc wojny — skąd są, poco? — Poto.
Lecz ty, co pytasz, skąd, poco? — tyś jeszcze
Człowiek, tyś rycerz — inni, o tem wcale
Nie rozmyślając, ukryli błąd w chwale,
Jak kryją nicość w rymach mierni wieszcze.
Oni, skądkolwiek są, zawsze Wandale[2],
Z hordami w zmowie zbrodni telegrafem,
Którego celem strach, siła jest trafem!
Z tego i słowa bywają przed wojną,
Które po wojnie krew na sobie noszą;
Prawda wciąż, jako Minerwa[3], jest zbrojną,
Ani jej tylko raz w rok zbroję noszą.
Szczęsny, kto z twarzą doczeka spokojną,
Aż róg zatrąbi, i z spokojną twarzą
Odpozna siebie, że był tylko strażą!
Kto w gniewie świętym bez szału ucela,
Siły swe trzymać nawyknąwszy w dłoni,
Ten poznał siebie i nieprzyjaciela;
Zbraknie mu nieraz czasu, jadła, broni,
Polegnąć może — sprawy nie uroni.
Pobojowisko za niego odstrzela
W przeszłość i w przyszłość walką obosieczną,
Aż zacnych serca słusznie się zatwardzą,
Miłość się cofnie z ziemi w sferę wieczną,
I oto biada tym, co nią pogardzą!
Tu jest dopiero dzień sądu, dzień sądu,
Gdy miłość z ziemskich nizin się oddali,
Wytrwać nie mogąc sobą wśród nierządu,
A przeto nierząd jakoby ocali
I moc mu nada, uzna go jakoby
Czemś prawowitem, jak duch stwierdza groby.
Wiedzże więc, zaco ja cię nienawidzę,
Niewolo!... Wiedzcież wy, czemu, Wandale!
Oto, iż dla was serce mieć się wstydzę,
Od życia progu żyć nie mogąc wcale,
Od dziecka musząc kląć, od pierwszej chwili
Zaczątków serca już serca nie mając,
Lecz coś, co jakby miecz dobyć się sili,
Coś, o czem, że jest, wiem, was odpychając,
Coś, co jest wielką nienawiścią pierwéj,
Niźli na miłość wyróść mogło w nerwy,