Ani gra w ciele, jak skry elektryczne;
Gołębia kształt ma, żądło ma mistyczne.
Gdy serce, dłużej cierpiąc, już byłoby
Nie sercem, ale podłości organem,
Gniew ten powstawa — i równie jest doby
Gniewem, jak serca, i razem jest stanem
I czasem. Trudno odgadnąć, skąd mierzy?...
Z godzin szeregu?... Z szeregu żołnierzy?...
On mścić się, pastwić się on nie potrafi,
Iż człeczym nie jest, lecz upadłym zgóry,
Jak piorun, który popod ziemię trafi,
Rękojeść mając wyżej, niż są chmury.
Marek Aureli pisał o tym gniewie
Do senatorów rzymskich, mądrych ludzi;
Lecz senat o nim dzisiaj żaden nie wie,
Pokąd się w łunach i krwi nie przebudził...
Słowa publiczne i prywatne nie różnią się przez tła i formy, ale więcej przez ich naturę samą; prawda ta, ważna jest szczególniej dla nas jako nie mających bytu politycznego, a przeto opierających się na bezwzględnej ważności słowa. Pod klasycznemi filarami frontonu Magdaleny[2] widzieliście dorodnego człowieka w hełmie rzymskim, odzianego szatą, podobną do sagum[3], i mówiącego patetycznie; tło tutaj klasyczne, forma klasyczna, jednak słowo człowieka tego publicznem nie jest, — jest to bowiem sprzedawca ołówków. Gdyby zaś Kopernik kilku poufnym przyjaciołom zwierzał prawdę, objaśniającą harmonję światów, słowo jego, lubo przy mniej patetycznych warunkach, należałoby do całego świata. Taka to wielka jest różnica między słowem prywatnem a słowem publicznem. Obowiązkiem mówcy publicznego jest: jasność w prawdzie nie jasność w literze samej, a która przeto zależy od wielu poza nami będących warunków, nie koniecznie zaś od nas samych. Jasność w sferach nie umysłowych nawet jest to przeźroczystość; światło jest przeźroczyste, mowa niemniej jasną jest wtedy, gdy jest przeźroczystą. Tak naprzykład gmach architektury doskonałej przeźroczysty być może i powinien, chociaż z granitu, a jest on nim wtedy, gdy fronton pozwala odgadnąć plan i budowę wewnętrzną gmachu całego, gdy tymczasem szyba kryształowa może owszem zakrywać przedmioty, za nią będące, skoro ten, który patrzy, obierze niewłaściwy, t. j. obierze wskośny punkt zapatrywania się. Od mówcy więc samego nie zależy tu wszystko: jeżeli albowiem dla uprzytomnienia jakiej prawdy potrzeba pierw długich komentarzy, uwaga słuchaczy odciąga się poza oś kryształu tej szyby, poza ogół planu tego gmachu — i oto zarazem przeźroczystość owa zatraca się.
Jeżeli wiecie, co jest poeta, nie dziwię się; każdy, kto nie medyk, wie przecież w pewnym względzie, co jest krew, dość aby się skaleczył... Jeżeli akademje nie żądały definicji poety, nie dziw, najłatwiej definjować to, co w oddali.
Ale, jeżeli kto zna stanowisko poety w społeczeństwie i jego służbę pojmuje, ten wie bardzo wiele, więcej, niżeli wszyscy wiedzą, więcej niżeli wiedzieć można, więcej, niżeli jest uznanego w rzeczywistości. Kiedy się mówi żołnierz, urzędnik, rzemieślnik, daje się zarazem pojęcie pewnego tła ich działalności, kiedy się zaś mówi poeta, nie określa się tego. Żołnierz, urzędnik, przyjmuje to ze społeczeństwa, co ono mu dać i co on przyjąć może, gdy tymczasem poeta przyjmuje to jedynie, czego mu zaprzeczyć nie można. Nawet urzęda i stopnie akademickie udzielane bywają poetom wtedy jedynie, kiedy im onych odmówić niepodobna.
Język uświęcił to formą osobną wyrażenia zarówno potocznego, jak głębokiego, to jest: «nie można odmówić mu talentu, nie można odmówić zasługi i t. p.». Byłoż tak zawsze? Jest-że poezja tak mło-