pewien dlatego tylko z lekkiej choroby umarł, iż nie wolno było domyślać się i mniemać, jakoby chorować mógł słońca pokrewny. Milczenie rzuciło na niego klątwę — i umarł!
Na posiedzeniu drugiem odłożyliśmy na później rzecz o przekleństwach, dodam więc tutaj, kiedy miejsce po temu, że przekleństwo jest przeciwbłogosławieństwem, które w formie modlitwy się wyraża. Powie mi kto: «Jakiż może modlitwa mieć związek z przekleństwem?» a ja mu odpowiem: czyliż ten, który przeciwko samemu sobie nie modlił się, modlił się kiedykolwiek? Zaiste, nie. Jeżeli więc modlimy się przeciwko sobie samym, tedy przeklinamy się. Każde bowiem dążenie do doskonałości jest przez to samo jakoby przekleństwem samych siebie w niedoskonałych popędach naszych. Poema «Beniowski» tak dalece pełne jest przekleństw, iż treścią jego jest to właśnie, co jest podrzędnem; forma tak ironiczna, że nawiasy są celem. Jestto jakoby rozmowa z próżnymi, formalnymi i zewnętrznymi ludźmi, do których po gawędce potocznej o pogodzie i o wielu innych rzeczach mówimy nawiasem: «A czy nie pogadalibyśmy teraz trochę o prawdzie lub o łzach, które poród prawdy wyciska?...»
Po wytłumaczeniu zaś, do ila «Anhelli» jest poematem, u bieguna zamierzchu cywilizacji stojącym, rozumiemy już wierność tego, że sybirski bohater daje znowu nazwisko swoje zbiorowi rymów, ostateczności socjalne mających za przedmiot. «Anhelli» jest «Beniowskim» po olimpijsku, po wiecznemu, i odwrotnie, «Beniowski» jest «Anhellim» po dzisiejszemu.
Przechodzimy następnie do drugiej części, to jest do najciemniejszego poematu «Król Duch» i dlatego słów kilka o ciemności wyrzec musimy. Od osobistości autorskiej Adama Mickiewicza nie można odjąć pierwszej części «Dziadów», utworu, który poetę stanowczo przed światem ukazał, tak, jak od pierwszego wydania poezji Mickiewicza nie można niemniej odjąć listu jego do krytyków i recenzentów. Bohaterem «Dziadów» jest głęboko czujący człowiek, miany za obłąkanch przez ludzi małych, dla których wszystko to, co przechodzi ich szkiełko kieszonkowe, istotnem przeto samo nie jest. Tak wystąpił Mickiewicz, którego utworów część spora i dzisiaj jeszcze nie jest jasna, a był sławny i jest sławny. Zygmunta Krasińskiego prawie połowa pism niezrozumiałą pozostaje, a był sławny i jest sławny. Dla Danta stworzono osobny wyraz «dantesco», co znaczy: zawile, ciemno i niezrozumiale, a był sławny i jest sławny; o Szekspirze toż samo... Jakże więc może być, aby krytycy, ci tak logiczni ludzie, sławili to, co za niezrozumiałe ogłosili? Nie chcę na to bynajmniej odpowiadać, niech się tłumaczą ci, co sądzą, a nie ci, którzy objaśniają; co do mnie, dodam tylko, że niema pisma perjodycznego polskiego, w któremby nie było świadectwa dla mnie, że wyłącznie mam o ciemności stylu pojecie. To zaś, tak, jak i tamto, nie dziwi mnie, jedno i drugie jest nielogiczne i właśnie dlatego jest mi jasne. Nie mogę ja albowiem utrzymywać, że prawda jest teorją samą, gdyż nie wiedziałbym, czem się sprawdza, gdyby, mówię, praktycznej i sprawdzającej ją strony nie miała. Prawda obejmuje życie, jest więc niejasna, bo obejmuje rzecz ciemną; gdybym odjął prawdzie życie, odjąłbym jej to, co ją sprawdza, ale byłaby jasnym fałszem. Winszuję zaś tym co życie jasno widzą, dla mnie jest ono sprawą pełną stron dramatycznych, a nie automatycznych, a więc i zawiłych, skoro zaś musiałbym od prawdy oddzielić życie, musiałbym zaraz podejrzywać, że ona jest fałszem, i dopuszczając tylko, że do niej wchodzi życie, dopuszczam, że jest prawda. Ja myślę, że to jaśniejsze jest od zarzutów, jakie krytycy robią.
Wstęp ten nie jest od rzeczy i niepodobna zamilczeć, co jasnością, a co ciemnością zowią, skoro się ma o najciemniejszych z utworów mówić. Zwierciadło płaskie i oko suche, a nie strudzone czuwaniem, jasne są i jasno odbijają przedmioty, ale co innego bywa z oczyma, które zalewały łzy; woda także, rozlana na talerzu, jasną ma powierzchnię i wyraźnie ciasny świat odzwierciadla, ale co innego jest z Okiem Morskiem w Tatrach, w którego głębiach burze huczą, rozpamiętywając znany im zbliska potop świata. Sama nawet igła magnesowa stałe i niezmiennie do jednego punktu nie zmierza, ale dewiuje[1] na mil wiele... Nauki też tak zwane ścisłe, sciences exactes, zyskują jasność swych teoryj przez to właśnie, że mają za cel tylko połowę prawdy i dlatego powiedziałbym raczej, że w obliczu prawdy są inexactes[2]. Wprawdzie dziesięcioro bożych przyka-