VII. Głos żywy ma do siebie, że nikt nigdy po dwa razy nie wypowiedział tychże samych rzeczy tymże samym wydźwiękiem i gestem. Słowo więc, raz rzeczone, ma niepowrotność swą. Czytanie więc ma stronę monumentalną, czytanie więc sztuką jest.
Dokończyłem zadania autorskiego i obowiązek czytelnika ropoczynam.
Co znaczyłaby ludzkość, gdyby ją kto zmierzył,
Jak ona jest i w taką, jak jest ona, wierzył?
Co onaby znaczyła, widziana tak szczerze,
Jak ją znam i oglądam, nie zaś, jak w nią wierzę?
Coby ona znaczyła?
Dziewięćset milionów
Skazanych na śmierć istot — parę zaludnionych
Półwyspów... Oto wszystko — i trup w każdej chwili
Zowąd — a zowąd słabe niemowlę zakwili —
Oto i wszystko...
Ludzkość z takowem obliczem,
Lubo to jej oblicze, nie byłaby niczem,
Jakby, do samej siebie twarzą poniżona,
Przestawała być sobą — wszelako to ona
I to własny jej obraz — i ten ją zagładza;
Tak ludzkość bez boskości sama siebie zdradza,
Aż dopiero, gdy w eter opłynie niebieski,
Powraca jej majestat i szkarłat królewski,
Aż dopiero widziana, jaką była, bywa
I będzie, to, zaiste, jest ludzkość prawdziwa.
Nie inaczej z człowiekiem. Gdy nań kto poziera,
Jak on jest i purpurę mu królewską zdziera,
Oglądając go lichym od stopy do powiek,
Jak pyłu garść rwanego wiatrem... — Cóż tam człowiek!
Ale pył ów, odniesion harmonji stworzenia,
Kiedy atomem swoim w gwiazdę się zamienia,
I wielka rzecz stąd rośnie co godzina, co wiek,
Co era — to mówimy wtedy: oto człowiek!
A jak z ludzkością całą, a jak z oderwanie
Uważanym człowiekiem, zarówno się stanie
I ze słowem; to, wzięte odrębnie, cóż znaczy?
Niewierny dźwięk, i przywieść mocen do rozpaczy,
Tak niewierny, tak kłamny wnętrznemu znaczeniu,
Jak zmarłego by poznać chciał kto po dzwonieniu.
Lecz tenże dźwięk niewierny dostrojon otwarcie
W Grecji do roześpiewu, do milczenia w Sparcie,
Do mlecznej drogi proroctw gwiazdami w Judei,
Do litery u Rzymian, Słowian — do nadziei...
Nareszcie do słów wielkich, co na zawsze nowe,
Niczyje, wszędy własne, nigdzie nie miejscowe,
Skądsiś natchnione duchem... Dopiero takową
Zmierzone próbą, wybrzmi ta rzecz wielka — słowo!
Najmniej-bo znaną rzeczą, lub znaną najbłędniej,
Bywa słowo. Nałóg je codzienny podrzędni
I rozlewa, jak wodę, tak, że niema chwili
Na globie, w której nieby ludzie nie mówili,
A jako w gospodarskich zaprzętach bez końca,
Nieustanniej się wody używa, niż słońca.
Tak i słowo brzmi ciągle i ciągle jest w ruchu,
Bardziej, niż światłość jego, promieniąca w duchu,
I, gdy wciąż wszyscy mówią, mało kto się spyta,
Jaki też jest cel słowa? Jak słowo się czyta
W sobie samem?... I dziejów jego promień cały
Rozejrzeć mało kto jest ciekawy, zuchwały.
A jednak — niechno wolność mowy kto znieważy,
Ten sam, co nią pomiatał, głośno się uskarży,
I będzie mówił: «Jako? Wszak słowo jest wolne,
To, co pierwej, jak kwiaty sam deptałem polne,
I nad którem śród licznych zatrudnień hałasu
Nieco się zastanowić zbywało mi czasu!...»
Tu cóż powiem?... I czyliż, od tych mniemań oto