ogrodu ukazała mu studnią, w któréj, jak twierdziła, schowała, co miała najdroższego. Chciwy zyskownego połowu, gdy się patrząc w dno schylił, wepchnęła go w nią i rzucając zewsząd kamienie, zemściła się nad sprośnym zbójcą. W tym właśnie uczynku zastali ją żołnierze i gdy winując o zabójstwo wodza, skrępowaną przywiedli do Aleksandra, pytał ją, kto była? „Jestem siostrą Teagena — rzekła — który broniąc przeciw ojcu twemu ojczyzny, wodzem był w bitwie cheronejskiéj i tam poległ“. Zadziwiony męztwem i wspaniałością umysłu Aleksander, pochwalił dzieło i wolnością wraz z dziećmi obdarzył.
Na Tebach zapał zemsty jego zdał się wysilić, gdyż Ateńczykom równie zbuntowanym winę odpuścił i pochwalił ludzkość, gdy względnie zbiegów tebańskich do siebie przyjęli. Tak zaś zbyteczna srogość w tej okoliczności jemuż samemu napotém była nieznośną, iż chcąc onej pamięć zmazać, odtąd ile możności Tebanów wspierał i którykolwiek się do niego udał, pewien był, iż skutek próśb swoich zyska.
Zgromadziły się wkrótce niedaleko Koryntu wszystkie Greków narody i tam wojnę przeciw Persom ogłoszono, mianując Aleksandra wyprawy wodzem. Przyjął żądany tytuł mile; a że zewsząd zbiegali się najznamienitsi z Greków do niego, między któremi wielu było filozofów, obcował z niemi poufale i był każdemu przystępnym.
Otoczony przychodniów tłumem, przechadzając się po mieście, postrzegł w beczce leżącego Dyogenesa, zbliżył się ku niemu i pytał, czegoby pragnął? „Tego — rzekł Dyogenes — żebyś mi słońca nie zasłaniał“. Lubił Aleksander nadzwyczajność i tak go ta odpowiedź ujęła, iż śmiejących się z grubiaństwa mędrca gromiąc, rzekł: „Gdybym nie był Aleksandrem, chciałbym być Dyogenesem“. Czczo poważne te słowa oznaczały, iż jeżeli mędrek był dumnym, jeszcze dumniejszym ten, który go pochwalił, a zatém nie dziw, iż się jeden drugiemu podobał.
Idąc za powszechnym zwyczajem, szedł do Delfów badać się wieszczb Apollina o przyszłéj wyprawie. Właśnie trafił na dzień, w którym nie godziło się badać. Niecierpliwy zwłoki gdy opierającą się wieszczkę gwałtem ciągnął do świątyni, zawołała „Ach! synu, któż ci się oprze?“ Nie trzeba więcéj — rzekł Aleksander — i kontent z takiego wyroku, Apollina zaniechawszy, zaczął przygotowania.
Gdy wszystko było na pogotowiu, znalazło się, iż nie miał wojska więcéj nad trzydzieści tysięcy piechoty i pięć tysięcy konnych; cały skarb składał się z siedmdziesiąt talentów, żywności nie więcéj nad jeden miesiąc. Względny na swoich namiestników, wszystko, co miał, między nich rozdał; a gdy koléj przyszła na jednego z nich, a ten go pytał: „Panie, cóż sobie zostawisz?“ Nadzieję — rzekł
Strona:PL Dzieła Ignacego Krasickiego T. 6.djvu/7
Ta strona została skorygowana.