Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego 01 (Gubrynowicz).djvu/034

Ta strona została uwierzytelniona.

Taki drzący — taki blady,
Tak słabo błyszczy dokoła,
Jak nieśmiały blask księżyca,
Co ciemne niebo oświéca,        65
Lecz go rozjaśnić nie zdoła.

Hanko! Hanko! wstań z kamienia,
Słuchaj — czy to szum tej rzeki?
Czyli mnogich rot tętnienia,
Albo ludu gwar daleki?...        70
Gęsta mgła okrywa błonie,
Księżyc w krwawym kurzu ginie;
Słuchaj, słuchaj, tam w dolinie
Coraz mocniej chrzęszczą bronie...

Spojrzyj — Hanko nieszczęśliwa!        75
I spojrzała — cała zbladła,
Do swej chatki drząca wpadła,
Ojca, matki z trwogą wzywa. —
Coraz bardziej rośnie wrzawa.
Głośne Allach grzmi po błoni;        80
I już dzicz Tatarów krwawa
Leci z wrzaskiem, z rżeniem koni. —
Dzika w sercach ich uciecha,
Przez wyparte lecą wrota,
Zewsząd Tatar ogień miota,        85
Płonie chaty nizka strzecha. —
............
............
Ledwie błysnął świt na niebie,
Już po stepach, już po błoniu
Leci Ruńko na swym koniu,
Hanko! Hanko! to do ciebie.        90
Prędzej od dnieprowej wody
Spieszy wrony koń wesoło;
Lecz weselszy Kozak młody,
Pogodniejsze Ruńka czoło. —

Czemuż? czemuż tak, Kozacze,        95
Przez parowy dzikie skaczesz?