Przekląłem — i na wieki rzuciłem ją samą
I wzburzony, nim księżyc zabłysnął wieczorem,
Jużem się od niej długim rozdzielił jeziorem.
A gdy się toń jeziora księżycową plamą
Osrebrzała, gdy wichry zawiewały chłodniej, 5
Jam jeszcze leciał, — jeszcze uciekałem od niej.
I możebym zapomniał, — bo koń leciał skoro.
Bo mi targały myśli tętniące kopyta.
Gdzie ona? — oszukana — przeklęta — zabita...
Patrzę na niebo, księżyc, na gwiazdy, jezioro... 10
Wszak jęk tu nie doleci, wszak łez nie zobaczę.
To jezioro — to fala — to nie ona płacze.
I możebym zapomniał... lecz gdy to spostrzegła
Blada światłość księżyca, krok w krok za mną biegła.
Próżno się zatokami wężowemi kręcę, 15
Wszędy mnie księżycowa kolumna dopadła,
Jakby się ta kobieta do stóp moich kładła,
I, niema płaczem, za mną wyciągała ręce.
Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego 01 (Gubrynowicz).djvu/087
Ta strona została skorygowana.
SUMNIENIE.