Rozpychaj tłum — błękitny ustępuje felach.
Tu pilnująca głową równowagi dzbanka,
Wyprężona przy murach staje Egipcyanka,
Podobna karyatydzie w ścianę wmurowanej;
Jej koszula, posłuszna piersi z bronzu lanej, 110
Nad łonem się podnosi i na dół opada,
O każdy kształt jak wodna łamiąc się kaskada.
Tu europejski ubior, wielki równacz stanów,
Dalej żebrzące stado postaci bocianów
Goni za tobą, prośbą grzechoczącą klaszcze — 115
Czarne, wychudłe, w białe obwinięte płaszcze.
Ledwoś wyrobił w tłumie ulicowym szczerby,
Ledwoś dopadł do bramy: — przy bramie, jak herby,
Żywe wielblądy okiem przerastając kratę,
Wodą w skórzanych workach zamkniętą skrzydlate, 120
Stają ci się przed progiem domowym zagrodą,
Odstraszając sączącą się przez skóry wodą.
Nim się myślą o wiekach ubiegłych zasępię,
Bawi mię to, co widzę i słyszę na wstępie:
Dziś ludzi, kolorami rozkwiecone klomby — 125
Jutro ujrzę pomniki — trumny — katakomby —
Wszystko, co pozostało na tym piasku z wieków
Od Egipcyan przez Rzymian podbitych i Greków.
Dosyć już... dziś znużony arabskimi gwary,
Siędę w oknie i będę patrzał na port stary 130
Wielkiego Aleksandra, gdzie się jeszcze trzyma
Latarnia morska, świecąc puszczyków oczyma.