Przy tobie byłam; przez powietrze szare
Snułam się cicho, jak wizya tęczowa;
Obłok nas jeden tylko dzielił cienki,
Taki łagodny, jako róż jutrzenki. 80
W dzieciństwie twoim samotna — a potem
Musiałam z większą liczbą mar przychodzić,
Cicha — gwiazdowym uwieńczona złotem,
Smętna, że duszy twojej rozpogodzić
Nie mogłam. Przestań już pamięci lotem. 85
W dawnych się wiekach twoją myślą rodzić.
Patrz, jak w stygmatach piękna, w górne sfery
Lecę, ran niosąc zapalonych cztery.
Nad tobą wyżej...
Co?
Trzy milijony
Słońc i duch jakiś... 90
Co? posłaniec Boży?
Tam głębszy szafir — z pod słońca korony
Na trzech obłokach niby lekkiej zorzy,
Jak jaka srebrna lampa zawieszony,
Pali się miesiąc — liczba gwiazd się mnoży,
Wyiskrza szafir, zda się jak stal prysnie, 95
Coś w nim od słońca jaśniejszego błysnie.
Ach! od słońca by w oczy mi nie biła
Taka ogromna jasność, jak z tych oczu
Spuszczonych! cały swiat rozweseliła,
Oblana słońcem złotym po warkoczu; 100