Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego 01 (Gubrynowicz).djvu/268

Ta strona została przepisana.

Lecz jest to duchów do ziemi przybicie,       505
I krzyż — i po ciał władzy gorzkie żale,
I czas powrotu do ciał niewiadomy,
I czyn, co w piersiach grzmi, jak puste gromy.

Czasem się zbiją i prą całą ścianą
Naturą — a ich oddech mniej tu waży,       510
Niż tego dziecka, co bańkę mydlaną
Uczyni równą aniołkowej twarzy.
Rozpacz im dano, a skargi nie dano!
W niejednym wulkan się miłostek żarzy
Gdyby im kształtów na kształt i kolorów,       515
Wymarlibyście z widzenia upiorów!

Szczęściem, że każdy niby smierć ponosi,
Gdy wchodzi w ciało i uczyć się musi
Siły — od ręki, co kamień podnosi,
Bolu — od swiecy, co rączkę mu skusi.       520
Więcej się złego obraca na osi
I siły, która Iskrę Bożą dusi,
Niźli ty myślisz. — Patrz, czy nie przeraża
W tej zorzy duchów ta trumna mocarza?

poeta.

To jak kolenda, którą w domu dziada       525
Słyszałem! Idą pasterze! pasterze!

atessa.

Patrzaj, znów jasna na stolicy siada
I od Łotyszów dawny piorun bierze,
A drugi jej grom zdala odpowiada,
To Rzym... to klątwa... to straszne przymierze       530
Z trupami... łączcie prawice do prawic,
O ducha teraz, Boże! — i błyskawic!

poeta.

Straszna, milcząca, powiedz?... Więcem nie miał
Grzechu, bijąc ten fałsz w Chrystusa słowie,
Co siły Bożej nie pił i nie wzięmiał       535
I z swiątyń Pańskich uczynił pustkowie,