Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego 01 (Gubrynowicz).djvu/276

Ta strona została skorygowana.

Najwyższą — własnym aniołem —
Na nieśmiertelność zakląłem,
Oto miesiąc wschodzi blady
Nad Polską — cały już nowy,        90
Jak dawna lampa Hellady,
Jak obraz Rafaelowy
Piękny i srebrnego łona —
W nim piękność stoi wsławiona,
Kolor wzięty — ton zdobyty.        95
Teraz co? Dalej w błękity
Pracować na całą wieczność...
Otwarta dla duchów droga —
Skrzydła mamy — dalej w Boga!
Po dar ostatni — słoneczność.        100


VII.

Bo patrzcie! tak jak orlice,
Patrzcie na dolinę z góry:
Oto są dzieciątek chmury,
Oto są globu dziedzice.

Każdy za bańką formy, która oczy mami,        105
Ozwierciadlona form wizerunkami,

Leci z pradziadem i dziatwą,
Głupi i śmieszny na poły...
O jak łatwo! o jak łatwo
Wam, co jesteście anioły,        110

Zarządzić tą gromadą, ich ruchem, pośpiechem,

Zdjąć im ich ciężar ze skroni!...
Miecza na to nie potrzeba,
Ani piekła, ani nieba;
Miłością dosyć — uśmiechem, —        115
Patrzcie tylko, jacy oni!
Patrzcie tylko, co je bawi!
Patrzcie, jacy są ciekawi!
Jak patrzą w każdą foremkę,
W każdą jamę oczy włożą,        120
Każdy proszek biorą w rękę,
Ważą — próbują, czy stworzą;
Cieszą się, że piorun pali,