podobną do opisania... wrzuciłem mu do kapelusza pieniądz miedziany... bo mi jakaś myśl przyszła, że to może być udana rozpaczy i wstydzącej się nędzy postać... Leldo uchylił głowy... i milczał... Odszedłem... zastanowiłem się... wstyd mi było myśli krzywdzącej starca... wróciłem i włożyłem mu w rękę pieniądz srebrny. Milczał... Odszedłem prędko i łzy jakieś miłe stanęły mi w oczach, łzy mi stanęły, bo przekonany jestem, że każda jałmużna i dobry uczynek nieszczęście nam na ziemi w zapłatę przynosi... Szaleni ci, co się tu spodziewają nagrody — i dają, aby im kiedyś potrzebującym oddanem było.
Nic nowego. — U Januszewskiego widziałem Klimaszewskiego, niegdyś profesora w Wileńskim gimnazyum; wzięty z bronią w ręku i trzykrotnie sądzony na śmierć umknął od Rosyan... Z Lemanem obiad, potem spacer; pochmurno.
W ogrodzie spotkałem panny Pinard, siadłem przy nich ale daleko od Kory... potem przyszła jakaś dama z bratem, i usiadła... Słyszałem jak panna Anats powiedziała do niej, c’est un poète polonais, trés célebre qui est assis derriere votre chaise. — I na te słowa dama odwróciła się spojrzeć na mnie, a ja umyślnie odwróciłem oczy, żeby się dobrze dziwnemu zwierzowi przypatrzeć mogła. Potem podałem rękę pannie Ana’is i przeszliśmy przez ogród. — Potem odprowadziłem je do domu i wszedłem na chwilę do nich. — Pan Baratecu wrócił był właśnie z jakiegoś wesela — i opowiadał z przycinkami złośliwemi cały obraz czterdziestoletniego doktora, żeniącego się z 19-tnią panną Kora zdawała się słuchać z uwagą, i gryzłem wargi, że tak mało na mnie, siedzącego przy niej, uważała. Wtem słyszę ją cicho mówiącą: »Ne venex pas demain«. — »Non, Je ne viendrais pas« odpowiedziałem i potem usłyszałem ją mówiącą znów cicho — »Venez, Vendredi soir«, Schyliłem głowę... zaśmiałem się... Potem zaczęła się wypytywać pana Barateau o różne szczegóły i kiedy ten jej odpo-