Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.

A ile razy do światła się zbliża,
Na piersiach miga krzyż dyamentowy,
       130 I miecz u boku obosieczny, długi.
Znam go! to Komtur zakonu krzyżaków,
To młody Hugo... Lecz kto jest ten drugi?
Ile z widocznych poznać mogłem znaków,
Nie miał on jeszcze ostrogi rycerza,
       135 Ani swéj piersi krył ciężką kolczugą;
Ubiór miał pazia — lecz pan mu się zwierza,
Pan z nim rozmawia nie tak jak ze sługą.
Słowa Hugona skryte tajemnicze,
Często na pazia spogląda oblicze.
       140 Bo téż oblicze tak piękne, czarowne,
Spojrzenie pazia tak czułe, dobitne,
I oczy jasne jak niebo błękitne,
Ćmią długie rzęsy gdy nadto wymowne,
Włos jego spływa w złociste pierścienie,
       145 Ale na twarzy smutek, zamyślenie.

Jakiż to rycerz w tę porę przybywa?
Czarną miał ściśle zamkniętą przyłbicę,
I czarny pancerz i naramiennice.
Olbrzymią postać żelazo okrywa,
       150 Schylił się wchodząc pod wielkie filary,
Stanął w milczeniu i załamał dłonie.
— „Czegoś tu przyszedł?” Rzekł Hugo ponuro,
„Czyś jest brat rycerz chrześciańskiej wiary?
Co mi przynosisz?” — „Twoją śmierć Hugonie!...”
       155 Czoło komtura okryło się chmurą,
I rzekł do siebie: „Wybadać go muszę...
Twa mowa, bracie, śmiercią mi zagraża?
Czyliś gdzie widział Bodelszwingu gruszę?
Czyli z Saudkirchen powracasz cmentarza?”
       160 Na te nazwiska rycerz spuścił dłonie,
I milcząc, tylko dwakroć głowę skłonił...
Pielęgnowany troskliwie w wazonie
W oknach zamkowych kwiat róży się płonił.
Zerwał go Hugo i rycerza bada;
       165 A rycerz milczy — milcząc wziął kwiat róży,