Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/062

Ta strona została przepisana.
ALDONA.

Wyjdź...

DOWMUNT.

O Boże! ona myśli, czuwa,
I tak jak śpiąca związać nie może wyrazu,
I myśli ją odbiegły. — Słuchaj! czyś ty z głazu?...
Dwa słowa! imie moje!... Szalony! szalony!
       180 Oto mi czoło ciemna przyłbica okrywa,
Postać kradnie, płaszcz czarnym krzyżem naznaczony,
I jakże poznać mogła?...

Odkrywa przyłbicę.

Patrzaj! nieszczęśliwa...
Czy ty mię znasz? jak żądasz być zbawioną w niebie
Odpowiédz... i uciekaj! ach uciekaj ze mną...
Znasz mię?...

ALDONA.

       185 Czy ja znam? Boże! nie, ja nie znam ciebie,
Nie! nie! nie przypominam... może — tu tak ciemno,
Może dla tego... Słuchaj teraz moje oczy
Od ciągłych łez posępną skryły się zasłoną,
Mgła ciemna wszystkie dla nich przedmioty pomroczy;
       190 I zaledwo z łez oschną, znowu we łzach toną.
Szczęście moje z nieszczęściem nie zna równéj szali,
Jak mara obłąkana kończę życia drogę.
Nie! nie! ja ciebie nie znam — teraz znać — nie mogę...

DOWMUNT.

Nie poznała... to lampa tak ciemno się pali.

Bierze lampę ze stoła i oświecając twarz przybliża się do Aldony...

       195 Patrz! patrz!...

ALDONA.

Błagam cię! błagam ach oddal się panie!
Oddal się — światło lampy oczy moje razi.
O patrzaj! niezadługo zabłyśnie świtanie!
Patrzaj! już blask jutrzenki twarz xiężyca kazi.
O nieba! — ciebie w sali światło dnia zastanie...