Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/096

Ta strona została przepisana.
ALDONA, z uśmiechem.

To Dowmunt?

MINDOWE.

Wypiła...

ALDONA.

Noc była ciemna i chłodna,
Czułam jak się myśl moja rozdzielała zemną
       65 I mowa z wątkiem myśli stała się niezgodna.
Straszna to była chwila, jeszcze w noc tak ciemną.
Lecz dawniéj — kiedyś — w téj saméj dobie,
Była straszniejsza chwila w téj sali...
Aldono! tyś pobladła — Aldono co tobie?
       70 Nic mi mój luby — czy słyszysz dźwięk stali?
Chroń się; o Boże! wyłam okien kraty...

Śmieje się z obłąkaniem.

Tam na grobie rosną kwiaty,
A w grobie...

Śmieje się dziko.

Aldono! tyś pobladła — Aldono co tobie?
       75 Nic mi mój luby... bywaj zdrów na wieki!

Wychodzi zamyślona.
MINDOWE.

Niech prędko sen śmiertelny zamknie jéj powieki...

ROGNEDA.

Słyszę jakieś stąpania — synu! synu drogi!
Patrz oto klucz od świątyń — przez te drzwi komnaty
Uchodź — tam będą bronić wielkie Litwy Bogi,
       80 Tam w ołtarzu odemkniesz potajemne kraty,
Jest wyjście do ogrodu, kędy lampa świeci...
Zapomnij przekleństw.

MINDOWE, wskazując na jedno z drzwi.

Matko! tam! tam moje dzieci!...

(Wychodzi innémi drzwiami).
ROGNEDA, sama.

Poszedł — ostatnich jeszcze kroków szelest słyszę!
I te już nikną... poszedł — wszędy grobu cisze...