Krew mi płynie strumieniem z rozdartego łona.
Matko moja! chodź, zamknij! zamknij! oczy syna...
Jak się ciężką wydaje ta żelazna zbroja,
Ten miecz okropny mrozem krew mi w żyłach ścina.
155
Czyżeś mię opuściła? matko! matko moja!
Przekleństwo wam! o mnichu! mnichu precz mi z krzyżem.
Na tron nieście... a w mnichy Trojnata postrzyżem.
A ty poco nade mną szepczesz te pacierze?
Boże mój — Boże — ciągle odzywa się we mnie,
160
Precz mnichu! sen przerywasz — niech boleść uśmierzę.
Niech zasnę! oh! niech zasnę! daremnie! daremnie!
W strasznych bolach o wszystkiém w świecie zapominam,
Świat i siebie przeklinam — i dzieci przeklinam...
Wszystkich przeklnę — O! matko gdzie są moje dzieci?
165
Nie! tu niéma nikogo — lampa tylko świeci.
Gdzież ta korona? gdzież jest? zabić bez nagrody.
Gdzież jest moja korona? gdzie purpura Xięcia.
Jak mi ciężko — okropnie...
Słyszę ranne chłody,
Spójrzę na ziemię — róża jest jak twarz dziecięcia,
170
Spójrzę na niebo — xiężyc jest jak twarz dziecięcia,
Wszystko mi przypomina. Raz piérwszy krew leję,
Potém przywyknę — teraz pot się sączy z czoła.
Noc straszna! włos od zgryzot przez noc mi zbieleje...
Jakiś szmer słychać — może to mnie dziécie woła?
175
Czy wrócę ich dokonać? Nie — tak mi się zdało...
Ciemno lampa płonęła, jedno z dzieci spało,
Po płaczu utulone jak na łonie matki,
I przez sen niespokojne marzyło wyrazy;
Drugi już się przebudził — i wołał o kwiatki,
180
I niewyraźne dawał piastunce roskazy;
Potém nagle zapłakał, gdy żadnéj nie było,
I jakby mu się jeszcze coś strasznego śniło,