I.
W zakonnéj celi! pod habitem mnicha,
Konam samotny... Włóż kamień pod głowę,
Myśl moja wyschła jak źródło stepowe,
Ja sam jak palma usycham i więdnę.
Niegdyś na czele pokolenia ludu,
Ścigałem w piaskach z płócien miasta błędne.
Pogardy okiem patrzyłem na nędzę.
A gdy mnie rospacz przyciśnie gwałtowna,
Nie zwykłem jęków tłumić pod namiotem,
Sam cierpiąc, drugim cierpienia oszczędzę,
Tak można było pisać na nim złotem,
Jako ty piórem piszesz w swojéj xiędze.
Marzyła dusza. Ileż razy w spieki,
Ścigałem w stepach znikome obrazy;
Odpocznę w cieniu kwiecistéj oazy,
Płoche to było i marne złudzenie.
Ale raz z wiatru zachodnim powiewem,
Doszło mię dzikie, melodyjne pienie,
Spiew ten brzmiał w niebie, na ziemi, dokoła,
Coraz doganiam wyraźniejsze tony;
Wkrótce ujrzałem złoty krzyż kościoła,
Tym smutnym spiewem brzmiały wasze dzwony.
Już nie pamiętam wrażenia téj chwili.
W oczach się lśniły złociste ołtarze,
Wyście spiewali i światła palili.