Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/172

Ta strona została przepisana.
ASTROLOG, z zadziwieniem.

Botwel? innego miałem w przestrodze na celu!
Paziu! ja nie myślałem wcale o Botwelu.

PAŹ, z rospaczą.

Więc zdradziłem ją! Boże w jakąż przepaść wpadłem,
       20 Nie wierz mi! Ona tego sobie nie wyznała,
I mnie się nie zwierzyła, z rumieńca odgadłem...
Jam zbłądził... Nie... Botwela nigdy nie kochała.
Nie wierz mi — niech cię proźba, rospacz moja wzruszy,
Zatrzymaj wszystko w sobie, czcij honor królowy!
       25 Nie dziw się — całą duszą słuchałem twéj mowy,
Cóż dziwnego że słowo wyrwało się z duszy?
O nieszczęśliwy Paziu!... Z serca mi wyrwałeś
Najskrytszą tajemnicę — zapomnij! zaklinam!

Daje Astrologowi brylantową sprzączkę od kapelusza.

Weź tę sprzączkę — Zapomnij!... Czy już zapomniałeś?
       30 Ja nawet uraz moich prędko zapominam,
A ty byś nie zapomniał?

ASTROLOG.

Chodź tu moje dziécie.
Czy myślisz że nauki spodlić mogą starca?
Królowa mnie łaskami obdarza obficie,
Nie zasłużyłby na nie starzec i potwarca.
       35 Zatrzymaj te brylanty, przebaczam żeś dawał,
Nadtoś mię lekko sądził, za mało poznawał!
Patrz na komnatę, oto są królowy dary,
Oto xięgi bez ceny — mam złoto, pałace;
Kiedyś wdzięczność zachowam, z darów się wypłacę.
       40 Patrz na te czarnym płynem nalane puchary,
W nich złoto rodzą mojéj sztuki tajemnice;
Takiego kruszcu z Peru Hiszpania dostaje,
Ja przed królową większe otworzę skarbnice,
Będzie w nich czerpać, będzie zakupywać kraje.

PAŹ.

Lecz któż ma zginąć?