Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/174

Ta strona została przepisana.
SCENA CZWARTA.
ASTROLOG, sam, bierze jeden z puharów.

Tutaj są moje nadzieje.
Nie śmiém czar tych otworzyć — ha! kiedy otworzę?
Może mi dzisiaj w oczach złoto zajaśnieje?

Patrzy w puhar.

Nie, jeszcze niéma — dzisiaj wcześnie — jutro może?...
       5 A więc czekać do jutra. Lecz na cóż mi złoto?
Spytaj się siebie starcze, naco? naco sława?
Piérwszeństwo wynalazku — wytrwałość jest cnotą,
Wszak równych starań roli kosztuje uprawa!
Całe życie marzyłem, miałżebym nad grobem
       10 Odkryć nicość marzenia? bezskuteczność sztuki?
Nie przeżyłbym odkrycia — nie — dziwnym sposobem
Wiążą się słowa pazia z pismem gwiazd nauki.
Królowa! Botwel! skądże razem dwa imiona?
Ona kocha Botwela? Dziś nad jego głową
       15 Zbiegły się razem Marsa, Saturna znamiona,
To znaczy... Otóż Botwel, zdziwi się gwiazd mową.