Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/176

Ta strona została przepisana.
ASTROLOG.

Nigdy.

BOTWEL.

Marność nauk świata!
Dziś rzeczywistość płonne zawiedzie rachuby.
Czy długo ja żyć będę?

ASTROLOG.

Trzy lata.

BOTWEL, ze wzgardą.

Trzy lata?
       20 Kres nadto oddalany, błąd twój nadto gruby.
Trzy dni dla mnie za wiele — trzy lata? daremnie.
Widzisz mnie Astrologu, na wybladłéj twarzy
Gorzki uśmiéch i wzgarda — nie patrz co jest we mnie,
Któż się we wnętrze grobu zaglądać odważy?
       25 Nie zniszczyły mię zbrodnie, jest to sytość życia;
Gorące serce wrzało we mnie od powicia,
Teraz jestem znużony — zimny — umrzéć muszę.

Pokazuje truciznę w kryształowym naczyniu.

Patrz — oto jest trucizna, a przeszkody — żadne;
Tylko stałość twych mądrych przepowiedzeń wzruszę!
       30 Cóż, jeśli ją wypiję u nóg twych padnę?
Od długich bolów, krótkim uwolnię się bólem.
Umiéram...

ASTROLOG, bierze go za rękę i prowadzi do stoła gdzie leżą horoskopy.

Nie, żyć będziesz trzy lata Botwelu.
Patrz co pisały gwiazdy — będziesz królem...

BOTWEL.

Królem?
Co mówisz? będę królem! do takiego celu
       35 Dążyć z nad brzegu grobu? miałem zasnąć w grobie.
Będę królem... Kląć ciebie? czy dziękować tobie?
Niewiém... powiédz mi starcze, powiédz czy na tronie
Spokojniéj jest niż w grobie? ten wszystko pochłonie.
Może późniejsze życie gorżki owoc wyda?
       40 I pocóż? poco ścigać tak znikomą marę?
Wypiję tę truciznę... nie, rozbiję czarę —